środa, 23 grudnia 2015

Rozdział XI + świąteczny dodatek

- Hemmings.
   Chłopak podszedł bliżej, wynurzając się z mroku. W świetle latarni dostrzegłam, że uśmiecha się szeroko. Miał na sobie czarną bluzę z kapturem, więc ledwo widziałam jego twarz. Było w tym coś przerażającego, bo nigdy specjalnie nie przepadałam za rozmawianiem z kimś w ciemnej uliczce, a szczególnie z Luke'iem, który nie zachowywał się jak przeciętny nastolatek.
- Tęskniłaś?
Zmarszczyłam brwi, spoglądając na niego podejrzanie. Odzywał się do mnie znacznie inaczej, niż w szkole - wydawał się bardziej śmiały, o ile to jeszcze możliwe.
- Co ci się stało, czy przypadkiem nie zajarałeś odrobinę za dużo, że teraz tak się podlizujesz?
Hemmings zaśmiał się długim, gardłowym śmiechem roznoszącym się po uliczce.
- Dlaczego od razu zakładasz najgorsze?-pokręcił głową- Po pierwsze: nie palę od dłuższego czasu, a po drugie: nie mogę być tak po prostu miły?
Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Ty nigdy "tak po prostu nie jesteś miły". Coś się za tym kryje, czuję to.
Luke oparł się bokiem o latarnię i wpatrywał się we mnie tajemniczo. Poczułam się nieswojo, ponieważ nie wiedziałam czego mogę się spodziewać. Dotarła na mnie niedorzeczność tej sytuacji: chłopak na pewno nie był do końca bezpieczny, a ja z nim rozmawiałam na uboczu, o późnej porze.
- Porozmawiajmy o tobie, Vivian. Co tutaj robisz? Nie uważasz, iż jest zbyt późno na spacer?
   Przeczesałam ręką włosy, szukając w głowie sensownej odpowiedzi. W końcu Hemmings nie był głupi, nie mogłam wcisnąć mu byle czego.
- Musiałam coś załatwić z koleżanką. Stare sprawy, nic ważnego.
- Po co ta tajemniczość? Nie chcesz mi powiedzieć?
Wzruszyłam ramionami.
- Słucham? Jestem otwartą księgą.
- Pewnie. Swoją drogą, nie boisz się wracać, gdy jest ciemno? A gdyby tak... Jakiś koleś cię złapał i zaciągnął w ciasny zaułek? Co byś zrobiła?
Przewróciłam oczami. Luke ewidentnie mnie wkurzał swoimi głupimi pytaniami, nie lubiłam się tłumaczyć. 
- Och, martwisz się o mnie, Hemmings?
Prawy kącik jego ust uniósł się w górę.
- Powinnaś bardziej uważać po ostatnich wydarzeniach.
Gdybyś tylko wiedział, co przed chwilą zrobiłam, spieprzałbyś, aż na drugą stronę kontynentu.
- Doskonale sobie wtedy poradziłam, nie warto wracać do przeszłości.
- Oczywiście, Tyle, że nie zawsze możesz być ubezpieczona. Na przykład dzisiaj- podszedł bliżej, tak, że mogłam poczuć mieszankę jego perfum. Był to zapach kojący, ale z nutką mocnego akcentu.- masz przy sobie coś do obrony?
Uniosłam głowę wysoko, by spojrzeć mu w oczy, ale najpierw natknęłam się na jego usta. Naszła mnie nagle ochota wspiąć się na palce, sięgnąć do nich oraz zdjąć mu cholerny kaptur, który zasłaniał większość twarzy. Pomimo, iż był odrobinę przerażający, jakaś część mnie pragnęła jego osoby.
Wystarczyła chwila, abym straciła całe panowanie nad sobą.Odwróciłam wzrok, powracając do rzeczywistości.
- Ja zawsze mam czym się bronić, nie musisz się o to obawiać.
- Doprawdy?- chwycił mnie za podbródek i uniósł moją głowę tak, że znów nasze oczy się spotkały.- co dzisiaj przy sobie masz? Czy pobijesz napastnika swoim zaciekłym wzrokiem?- musnął palcem dolną wargę- a może ciętym językiem?
- Pewnie obydwoma.- wypaliłam.
Luke zaśmiał się.
- No tak, nadal taka bezpośrednia, niebezpieczna.
- Powiedział ten, który zachowuje się tak samo.
- Vivian.- przerwał mi niskim głosem, kładąc rękę na mojej talii i przesuwając do swojego torsu. Byłam zbyt zszokowana, aby jakkolwiek zareagować, ponieważ nigdy nie dotknął mnie w ten sposób. Dzieliły nas centymetry i mogłabym przysięgnąć, że czułam bicie jego serca.- Zakładam, że słyszałaś o mnie wśród innych ludzi. Zastanówmy się tylko, czy naprawdę w to wszystko wierzysz, czy może nie chcesz tego zrobić?
- Ja... Sama nie wiem.
- Tego się spodziewałem.- jego oddech drażnił moje ucho, byłam jak sparaliżowana- no cóż, kiedy się zdecydujesz, daj znać.
I odszedł zostawiając mnie nadal wstrząśniętą.

***

   Nastało Boże Narodzenie, co oznaczało również przerwę świąteczną. W Australii dwudziestego piątego grudnia było niezwykle gorąco, w końcu trwał środek lata. Po raz pierwszy Wigilię miałam spędzić tylko z Ashton'em, ponieważ mój tata nadal był na wojnie. Udekorowaliśmy cały dom i zaczęliśmy stroić choinkę. Nie mieliśmy wiele czasu, bo po południu wedle tradycji wszyscy zbierali się na plaży przy grillu; rozmawiali i wymieniali się prezentami.
- Nie martw się, Viv.- oznajmił Ash, podsadzając mnie, abym mogła zawiesić złotą gwiazdę na czubku choinki.- postaram się jak najlepiej zastąpić ci tatę.
Parsknęłam śmiechem słysząc jego słowa pocieszenia. Mógł co najwyżej zastąpić mi brata, bo na ojca się nie nadawał. Z trudem namówiłam go, by na ten dzień ubrał czerwoną koszulkę z reniferem, zamiast czarnego t-shirtu, lecz i tak założył do tego przetarte na kolanach rurki - zachowywał się jak zbuntowany nastolatek, a nie dorosły facet.
- Dziękuję, że jesteś tu ze mną.
Uśmiechnął się pokrzepiająco i przytulił mnie mocno.
- To mój obowiązek, zrobiłbym wszystko dla mojej kochanej siostrzyczki.
Irwin był jak skarb. Zmienił swoje zachowanie po naszej rozmowie na temat jego "chronienia mnie", przez co widać było, jak ceni moje zdanie. Jego obecność naprawdę dodawała mi sił.
Zadźwięczał mój telefon, więc zerknęłam na wyświetlacz zobaczyć, kto do mnie napisał.

Od: nieznany 
Witaj, Vivian. Wybierasz się dzisiaj na plażę Manly? 

   Zdziwiona odłożyłam telefon z powrotem na stół, bo nie miałam zamiaru odpisywać komuś, kogo nie znałam. Jednak parę minut później znowu rozległy się wibracje od tego samego nadawcy.

Od: nieznany
Nie lubię być ignorowany... Tym bardziej, że tylko grzecznie zapytałem.

Jego dziwny kontekst zdania sprawił, że z niechęcią zapytałam kim jest i po co mu ta informacja.
- Kto do ciebie napisał, Smith?
Z kuchni rozbrzmiał głos Ashton'a. Przygotowywał indyka na kolację, więc ja zajęłam się dekorowaniem wnętrza.
- Nikt ważny!- odkrzyknęłam, czytając odpowiedź.

Od: nieznany

Jak zwykle taka podejrzliwa... ;)

Wypuściłam z płuc powietrze,coraz bardziej zirytowana.
- Hemmings.- wyszeptałam.
Mogłam się tego spodziewać, po jego nonszalanckim tonie wiadomości. Byłam tylko ciekawa, skąd do jasnej cholery wziął mój numer? Może od Ashton'a? W końcu przyjaźnili się, to by było logiczne wyjaśnienie. Po naszym spotkaniu na ulicy, wrócił do szkoły, ale zaczął mnie unikać. Nawet jeżeli próbowałam zacząć rozmowę, odpowiadał krótko i zwięźle. Wiedziałam, że chodzi mu o to, co wtedy powiedział: mam się zdecydować, czy wierzę w plotki, które dotyczą jego osoby.
   Problem w tym, że kompletnie nie wiedziałam, co mam o tym myśleć. Nieraz słyszałam, jak ludzie mówili o Luke'u, iż miał nieciekawą przeszłość. Podobno wdawał się w częste bójki, a nawet uderzył dziewczynę i miał problemy z narkotykami. Tylko, że sam powiedział, że nie bierze nic od dłuższego czasu. Musiałam się zdecydować komu wierzyć... Z miesiąca na miesiąc obserwowałam, jak nasza relacja ulega zmianie. Od imprezy u Parker'a nie byliśmy tak bardzo nieuprzejmi, a zaczęliśmy się do siebie zbliżać. Nie miałam pojęcia, czy do dobrze, czy źle...

Do: Luke

Przypuszczałam, że to ty. Zastanawiam się tylko, po co ci ta informacja... Myślałam, iż nie masz zamiaru ze mną rozmawiać, póki nie podejmę decyzji.

- Indyk gotowy, tak jak Pavlova*. Teraz szykujsię, bo musimy zbierać się na plażę, Viv.- Ash wszedł do salonu i zdjął z siebie fartuch kuchenny. Musiałam przyznać, że do twarzy mu z nim było. Gdyby nie dziecinne zachowania, Ashton byłby wspaniałym mężczyzną, tyle, że nawet nie szukał dziewczyny, choć miał pełno zwolenniczek. Musiałam mu jakoś z tym pomóc, aby w końcu się ustatkował.

Od: Luke

Powiedzmy, że... zmieniłem odrobinę zdanie. Przyjdź i ubierz się ładnie.

Uśmiechnęłam się lekko do telefonu i popędziłam znaleźć dla siebie coś odpowiedniego.
   W końcu z pomocą Ashton'a zdecydowałam się na zwykłe jeansowe szorty i białą koszulkę z napisem "I want it all". Nie było to do końca świąteczne ubranie, ale i tak byłam z niego zadowolona. Temperatura na dworze przekroczyła 40°C, więc ledwo wyszliśmy na słońce, od razu poczułam bijące ciepło. Większość ludzi już zapełniła całą plażę, w poszukiwaniu swoich znajomych, więc gdy dostrzegłam Calum'a i Michael'a idących w naszą stronę, wcale mnie to nie zdziwiło. 
- Ash!- krzyknął Hood i uścisnął przyjaciela- Wreszcie jesteś! Stary, wszystkiego najlepszego w Nowym Roku!
Irwin zaśmiał się i również złożył mu życzenia, podczas gdy ja stałam z Michael'em w niezręcznej ciszy. Strasznie trudno było mi nawiązać z nim pozytywny kontakt, ale musiałam spróbować. 
- Wszystkiego najlepszego, Michael. Mam nadzieję, że nasze relacje się polepszą, bo to byłoby naprawdę dobre dla obu stron.-rzekłam, nieśmiało na niego spoglądając. Znów przefarbował włosy, tym razem zdecydował się na ostry czerwień - przepraszam, jeżeli zrobiłam coś nie tak, po prostu...
- Vivian.- przerwał mi w połowie- To ja przepraszam. Byłem dla ciebie za ostry, przyznaję. Ale słyszałem o tobie od Luke'a i może jednak nie jesteś taka zła...
Uniosłam brwi zdziwiona jego nagłą zmianą zdania, jak również tym, że Luke o mnie mówił.
- Och. 
- Nie oczekuję, że od razu staniemy się przyjaciółmi-kontynuował- ale zawsze można lepiej się poznać, prawda?
Pokiwałam głową rozpromieniona, bo to był chyba jeden z najlepszych prezentów na ten rok. 
Gdy złożyłam życzenia Calum'owi, dostrzegłam w tłumie Hemmings'a. Obiecałam reszcie, że zaraz wrócę i podeszłam do niego. 
- Proszę, proszę Vivian. Wiedziałem, że przyjdziesz. 
- Widać, twój dar przepowiadania przyszłości cię nie zawiódł.- przewróciłam oczami.
Luke się zaśmiał i popatrzył mi w oczy.
- Wiem, że kiedyś nie łączyły nas najlepsze stosunki, ale to się zmieniło. Od pewnego czasu, nie chcę z tobą prowadzić wojny. Przyznaję, że potrafisz być nieźle wkurzająca, jednak przyzwyczaiłem się do tego. Po prostu...-podrapał się po karku- chciałbym się wyrazić jasno, iż polubiłem cię, Smith. I to naprawdę cię polubiłem. 
Zamrugałam parokrotnie zdziwiona jego słowami. Nie miałam pojęcia, że Hemmings mnie lubił, przecież za każdym razem nie był zbytnio przyjemny. Chociaż, wydawał się mówić prawdę, bo jego wzrok był szczery, jakby czekał na potwierdzenie, że ja również czuję to samo.
- No cóż... to dla mnie duże wyznanie, Luke.- odchrząknęłam.
- Chcę tylko wiedzieć jedną rzecz, która najbardziej mnie dręczy... Vivian, czy ty wierzysz w to, co słyszałaś od ludzi w szkole? Myślisz, że byłbym zdolny uderzyć kobietę?
Jego oczy nagle pociemniały tak, że mogłam zobaczyć w nich własne odbicie. Ale oprócz tego, było w nich coś, czego wcześniej nie dostrzegłam - ból. Zdałam sobie sprawę, jak źle go oceniłam. Luke nie był tylko irytującym chłopakiem, który wyżywał się na innych. Był też chłopakiem z trudną przeszłością, o którym mówiło się jak najgorzej. Postanowiłam dowiedzieć się więcej o jego przeszłości, chciałam mu pomóc.
- Wierzę tobie, a nie innym ludziom, Luke.  


Pavlova* - tradycyjny australijski deser.

***

Od autorki: Hej, hej! Ukazał się w końcu ten XI rozdział po dłuugim czasie. 
Jak widzicie, jest tu pełno momentów Luvian :D, to takie małe wynagrodzenie
za to, że tak długo nic nie dodałam. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z rozdziału :) 
A, że już jutro Wigilia: życzę wam udanego wieczoru, 
dużo prezentów i spędzonych chwil z rodziną. Wszystkiego dobrego w Nowym Roku, aby 
wasze marzenia się spełniły, żebyście znaleźli szczęście i 
nadal mieli do mnie cierpliwość, bo ostatnio coraz bardziej nawalam 
z opowiadaniem.. Wszystkiego najlepszego, kochani!

piątek, 4 grudnia 2015

Rozdział X


   Cały tydzień szkolny okazał się być jednym z tych najgorszych tygodni w historii mojej nauki. Zaledwie w jeden dzień oblałam dwa testy, jeden z angielskiego, drugi z matematyki i zaniżyłam swoją średnią z chemii o jeden stopień. Byłam załamana swoimi wynikami, bo wiedziałam, że jeżeli pójdzie tak dalej, nie dostanę się do żadnego dobrego college'u. A najgorsze było to, że tylko w tym roku szkolnym tak źle mi szło. Nie byłam pewna, co było tego powodem, ale musiałam zrobić wszystko, aby to zmienić. 
Luke nadal nie pojawił się w szkole, więc to była szansa, którą musiałam dobrze wykorzystać. Na lekcjach, które mieliśmy razem, cały czas czułam na sobie wzrok Hemmings'a. Było to bardzo rozpraszające, a gdy tylko powiedziałam, że ma przestać i zająć się sobą odpowiedział "Ale patrzenie na ciebie to sama przyjemność". Palant.
   Kiedy weszłam do domu, chciałam od razu usiąść do książek, ale wtedy przypomniałam sobie, że dziś jest dzień mojego wielkiego triumfu.
Przez cały tydzień byłam tak zajęta, że zupełnie zapomniałam o moim zadaniu z agencji! James Fitz, mężczyzna, który pracował dla "Blood'a" i był dość ważną personą, przylatywał dziś wieczorem na lotnisko w Sydney, aż z Nowego Jorku. Szkoda tylko, że biedaczek nie zobaczy uroków tego miasta, bo nie dożyje jutra...
Postanowiłam, że naukę odłożę na niedzielę, a teraz muszę przygotować się na wieczór.
Gdy po południu mój telefon zadzwonił, aż podskoczyłam ze strachu.Zaczęłam się trochę stresować całym tym zadaniem.
Spojrzałam na wyświetlacz i uniosłam brwi, widząc nieznany numer.
- Halo?
- Witaj, kochanie.
Głos mojego taty rozniósł się po drugiej stronie. Pisnęłam zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa, że żyje.
- Tato! Jesteś cały i zdrowy? Wszystko w porządku? Kiedy wracasz? Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię słyszę! 
Zaśmiał się.
- Ja też się cieszę, Vivian. I bardzo za tobą tęsknie. Nie ma dnia, w którym nie myślałbym o powrocie do domu, ale tutaj nadal trwa wojna, nie wiem, kiedy wyślą mnie do domu. 
- Najważniejsze, że żyjesz. Martwiłam się, że coś się stało.
- Tak łatwo starego ojca się nie pozbędziesz.- zachichotałam. Tata zawsze wiedział, jak mnie rozbawić, tylko, że wojna to niezwykle poważna sprawa i nie ma tam miejsca na żarty.- Powiedz mi, jak było u Jack'a? I jak twoje oceny?
Zaczęłam nerwowo okręcać na palcu kosmyki moich włosów. Żadne z powyższych, nie było dobrym tematem,a naprawdę nie chciałam martwić Thomas'a.
- Och, poprawiam oceny, nie będą takie złe.- skłamałam.- A co do imprezy, to porażka. Mówiłam ci, że Parker to wyjątkowo nadęty dzieciak.
Ojciec westchnął.
- Myślałem, że spodoba ci się, to dobra partia na chłopaka. Z tego co widziałem, jest bardzo opiekuńczy.
Tak, pomijając fakt, iż o mało mnie nie zgwałcił.
- Ech, nie bardzo. Możesz mi raczej zrelacjonować, co się dzieję u ciebie.- powiedziałam, zamykając drzwi wejściowe. Pomyślałam, że wpadnę do agencji, przed zadaniem.
- Cóż, wojna to nie jest prosta sprawa. Nie mam nawet pojęcia, czy kiedyś się skończy. Tutaj chodzi o terroryzm, kochanie. Nikomu nie życzę przeżyć, które są tu na porządku codziennym. Ale nie martw się, jestem silny, dam radę.
Pokiwałam głową, nie zdając sobie sprawy, że nie może tego dostrzec. Wierzyłam w niego, tylko po prostu chciałam, żeby już wrócił...
- Vivian, muszę kończyć, wzywają mnie. Zadzwonię niedługo.
- Kocham cię, tato.
- Ja ciebie też.
Trzy słowa, które wywołały u mnie falę radości wystarczyły, by dodać mi sił. Wsiadłam do zamówionej taksówki i podałam adres blisko agencji. Mówiłam sobie, że to tylko człowiek. Śmierć codziennie kogoś zabiera, prędzej czy później i tak by umarł. Zresztą, zapewne nie był wcale święty, jak należał do "Blood'a". To najbardziej krwawa organizacja, na co nawet wskazuje nazwa.
Znałam kiedyś kogoś, kto tam należał i to jak go potraktowali, gdy popełnił błąd, było czymś niedorzecznym. Nie miałam pojęcia kim był szef, bo w takiego typu agencjach trudno się tego dowiedzieć, ale przysięgłam, że jeżeli to zrobię, winowajca poniesie zasłużoną karę.
   Zapłaciłam taksówkarzowi za jazdę i ruszyłam do głównego wejścia.
Budynek sam w sobie nie przykuwał większej uwagi. Zwyczajny wieżowiec, jakich wiele było w Sydney, oprócz tego, że znajdował się pod miastem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zasłonięte żaluzje przy każdym oknie, przez co rozpuszczono plotkę, że to opuszczona firma budowlana, która parę lat temu zbankrutowała. Nikt teraz nie zbliżał się tu blisko.
Tak jak z zewnątrz budynek był niezadbany, w środku wszystko wyglądało zupełnie inaczej..
Wbiłam pięciocyfrowy pin na wejściu, bez którego nie weszłoby się do holu oraz odbiłam kartę pracownika, tuż przy drzwiach prowadzących do całej korporacji.
Wystrój był prosty; ściany pomalowane ne biało, gdzie niegdzie przeważały również szare elementy, a czarna podłoga, sprawiała wrażenie zwykłej firmy. Wszędzie kręciło się wiele osób, wiecznie śpieszących się gdzieś, lub pracujących na komputerach.
Podeszłam do biurka sekretarki, ale nie zastałam tam znajomej twarzy. Zamiast Melissy, która zawsze zajmowała to stanowisko, pojawiła się nowa dziewczyna. Miała ciemną karnację, brązowe, pofalowane włosy sięgające mniej więcej za ramiona i czekoladowe oczy wpatrujące się w monitor. Wyglądała na młodą, mniej więcej w moim wieku, co zupełnie mnie zaskoczyło. W końcu w agencji nie pracowało wiele nastolatek.
- Przepraszam?- odchrząknęłam.
Szatynka podniosła na mnie wzrok i uniosła brew.
- Czy Robert jest sam?
Uśmiechnęła się lekko drwiąco. Nie rozumiałam, co jej chodziło.
- Pan McCassie- podkreśliła nazwisko, jakby karcąc mnie, że za użycie jego imienia- Jest teraz zajęty. Mogę cię umówić się na najbliższy termin...
 Parsknęłam śmiechem. Ta laska zaczęła grać mi na nerwach. Od dawna tutaj pracowałam, a teraz miałam być umówiona na spotkanie z własnym szefem? Przecież wszyscy wiedzieli, że przyjmował mnie bez uprzedzenia.
- Widać, że jesteś nowa. Nazywam się Vivian Smith i muszę zobaczyć się z Robertem.
Dziewczyna wyszczerzyła oczy i przełknęła ślinę. Wow, nie sądziłam, że moje nazwisko ma, aż takie znaczenie.
- Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że to ty... Pan McCassie jest u siebie w gabinecie.
Skinęłam lekko głową i skierowałam się na piąte piętro, bo właśnie tam mieścił się gabinet mojego szefa.
Zapukałam dwa razy i weszłam do środka. Chyba sekretarka była źle poinformowana, skoro twierdziła, iż jest zajęty. Robert siedział na czarnym, skórzanym fotelu ze splecionymi dłońmi i wpatrywał się w okno. Kiedy mnie spostrzegł, od razu wstał, poprawił marynarkę i wskazał miejsce naprzeciwko siebie.
- Witaj, Vivian. Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj.
McCassie był przystojnym mężczyzną, miał duże powodzenie u kobiet w całej agencji. Przez kruczoczarne włosy, oczy świdrujące najdrobniejszy szczegół oraz wysportowaną sylwetkę i szarmancki ton głosu, wielu kobietom miękły kolana. Mimo swojego atrakcyjnego wyglądu, nigdy nie mówił o sobie. Znałam go od dwóch lat, a nadal nie ujawnił za dużo informacji.
- Przyszłam na chwilę, chciałam się dowiedzieć, czy wyznaczyłeś mi następne zadanie.
Robert uśmiechnął się szczerze.
- Jak zwykle ambitna. Właśnie dlatego wybrałem cię na agentkę, Smith. Świetnie się spisujesz, jednak najpierw wolałbym zobaczyć, jak sobie radzisz z prawdziwym zleceniem. Skończyły się już błahe misje, teraz zostały te poważniejsze. Nie wątpię w twoje umiejętności, ale dziś wieczorem liczy się coś więcej: odporność na ból.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I dam z siebie wszystko, obiecuję. Chcę kontynuować tę pracę... Dzięki niej czuję, że prawdziwie żyję. To co powinno być złe, zamienia się w coś dobrego. Przynajmniej tak sądzę.
   Na chwilę zapadła między nami cisza. Szef patrzył na mnie, jakby próbował stwierdzić, czy to co powiedziałam było prawdziwe. Tyle, że to było szczere, słowa wyleciały ze mnie same.
- Mądrze powiedziane.- kiwnęłam głową w podziękowaniu, kiedy ktoś zapukał do drzwi,a potem weszła do pomieszczenia ta sama dziewczyna, która była na miejscu Melissy.
- Alex! Świetnie się składa, że tutaj jesteś.- zwrócił się do mnie. Domniemana Alex usiadła tuż koło mnie, nadal speszona swoim wcześniejszym błędem. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu.
- Vivian, to jest Alex Kingson, będzie ci towarzyszyć w dzisiejszym zadaniu.
Otworzyłam usta ze zdziwieniu. Zaraz, czyli panna sekretarka, była jedną z tych lepszych agentek? Jak to w ogóle możliwe?
- Chyba nie rozumiem. Przecież to sekretarka.
McCassie splótł znów ze sobą dłonie, przeskakując wzrokiem ode mnie, do Alex.
- Ach, o to ci chodzi... Melissa cały tydzień jest na misji w stolicy, więc poprosiłem Kingson o małe zastępstwo. A że się zgodziła, bardzo się uradowałem. Niewielu osobom ufam, a Alex zna się na rzeczy. Na pewno pomoże ci dzisiaj z Fitz'em.
Szatynka posłała mi nieśmiały uśmiech, który odwzajemniłam. Cóż, skoro miałyśmy wspólne zadanie do wykonania, musiałam nawiązać z nią jakiś pozytywny kontakt.
   Wychodząc, Alex dogoniła mnie, tuż przy samochodzie wynajętym przez agencję.
- Słuchaj, naprawdę mi głupio.- powiedziała ze szczerością w głosie- gdybym wiedziała, że to ty od razu bym cię wpuściła, ale chciałam spełnić moją funkcję jak najlepiej i...
- Hej, spokojnie.- przerwałam jej.- rozumiem, przecież nie wszyscy w tej branży się znają. Ja za to nie miałam pojęcia, że rozmawiałam z tą wielką agentką, o której Robert tyle mi mówił, widać, że cię ceni.
Dziewczyna odetchnęła, słysząc te słowa. Pochwała od naszego szefa była najważniejszą rzeczą dla każdego pracownika.

***

   Po drodze na lotnisko, dowiedziałam się wielu rzeczy o mojej współagentce. Okazało się, iż jest w tym samym wieku, co ja, tyle, że rzuciła szkołę, bo pasjonowała ją kryminalna kariera. Dołączyła do agencji rok niecałe dwanaście miesięcy temu. Mamy podobne zainteresowania, śmiejemy się z tych samych żartów, a przez blisko rok nie nawiązałyśmy żadnego kontaktu. 
- Jak to zrobiłaś, Vivian, że tak bardzo zbliżyłaś się do Roberta? Może i docenia moją pracę, ale to o tobie wszędzie huczy. Jesteś chyba jedyną osobą, której pozwolił przejść na "ty". Wszyscy wiedzą, że traktuje cię inaczej. Jak tego wszystkiego dokonałaś?
Przeczesałam dłonią włosy. Właściwie zastanawiałam się czasami, dlaczego akurat ja. Widziałam, że nie jestem traktowana jak inni agenci, ale nie sądziłam, że to aż takie widoczne. 
- Cóż, chyba miałam farta.- zaśmiałam się, chcąc uniknąć tematu. Nie byłam gotowa na tę rozmowę, skoro nawet nie znałam odpowiedzi na jej pytania.
- Jesteśmy na miejscu.- odezwał się taksówkarz. Wysiadłyśmy i ruszyłyśmy na tyły parkingu lotniskowego. Z informacji, które przekazał nam McCassie, wynikało, iż Fitz uda się tam, aby niezwłocznie jechać do "Blood'a". 
Wyciągnęłam broń i położyłam palec wskazujący na spuście, ale moja towarzyszka pokręciła przecząco głową.
- Widzę, że aż palisz się do tego, aby strzelić kulkę w łeb temu facetowi, ale zaczekaj jeszcze. Najpierw odrobinę zabawimy się jego kosztem.
Gołym okiem widać było, że Alex jest ode mnie bardziej doświadczona, więc chciałam dać z siebie wszystko, by się do niej przyrównać.
Przyległam do boku najbliższego samochodu, gdy szatynka szepnęła, iż zbliża się nasza ofiara. Ona również schyliła się znacznie, czekając na odpowiedni moment. 
Uniosłam lekko głowę, w celu przyjrzenia się słynnemu szpiegowi. James Fiz nie był żadnym wyróżniającym się mężczyzną. Idąc z czarną walizką, przypominał zwykłym turystą, chociaż widziałam, jak w nerwowy sposób cały czas rozglądał się po parkingu. Tego nie robił zwykły turysta, a był to duży błąd, okazać zdenerwowanie.
Kiedy Alex dała znak, wyłoniłyśmy się zza samochodu, kierując wprost na pana Fitz'a. Ten, obracając się zobaczył, że nie znalazłyśmy się przypadkiem w tym miejscu i przyśpieszył. Z punktu widzenia osób trzecich, musiało to wyglądać komicznie: dorosły facet uciekający przed dwoma nastolatkami. 
Byłyśmy już blisko niego, gdy nagle James odwrócił się i rzucił czymś w naszą stronę. Ledwo zdążyłam zrobić unik przed noże, który wbił się w tył ciężarówki za mną. Wpatrywał się we mnie oniemiały, iż chybił. Ach, męska duma... 
Kingson wykorzystując okazję, wyjęła swój pistolet, ale było za późno, bo facet miał szybki refleks i już trzymał w ręki broń, celując w nas na zmianę.
- "Wolf", czyż nie?- zaśmiał się szyderczo.- a myślałem, że wyślą kogoś bardziej doświadczonego. Odłóż to, dziewczynko. To nie zabawka.
Moja towarzyszka zaklnęła cicho pod nosem i powoli położyła pistolet na ziemię. Gdy tylko Fitz skierował na niego wzrok, przeskoczyłam i z całej siły uderzyłam go w twarz. Usłyszałam strzał i na chwilę straciłam świadomość. 
Zobaczyłam Alex, która pokładała się na ziemi, trzymając się za nogę. Pojęłam co się stało. Gdy wymierzyłam mu cios, strzelił w nią, ale udało mu się tylko poniżej kolana. Co było nadzieją, że jak szybko otrzyma pomoc lekarską, nic poważnego się nie stanie.
- Zabij go.- wysyczała.
Jednym zręcznym ruchem kopnęłam go w krocze, na co zawył żałośnie i upadł na ziemię. W jednej ręce miałam swoją broń, w drugiej jego. Kątem oka spostrzegłam, jak mężczyzna sięga do kieszeni płaszcza i wyciąga coś srebrnego. Zareagowałam błyskawicznie. Rzuciłam jak najdalej się dało jego broń i wyrwałam mu z ręki żyletkę, którą wymierzyłam prosto w gardło Fitza. 
Od razu z rozcięcia zaczęła sączyć się krew, a on sam dławił się, patrząc mi prosto w oczy. 
- Och, to ty... Słyszałem o tobie. Smith, prawda?- wyjąkał, przykładając palec do szyi, a ten od razu zabarwił się na czerwono. Krew bardzo szybko wypływała z rozcięcia, chociaż było małe. Przez to, że ją wyciągnął, nie pomyślałam, co dokładnie robię i tak po prostu wbiłam mu ją w gardło.- To ty... Znałaś Daniela... 
Wyszczerzyłam oczy ze zdziwienia. Ten facet z jakiegoś pieprzonego powodu wiedział o mnie i o Danielu?
Gadaj co wiesz.- wysyczałam, pochylając się w jego stronę. Zaśmiał się, ale zmieniło się to w ktuszenie krwią. 
- Jesteś tą dziewczyną... Przez którą on teraz nie żyje... A zresztą... I tak był do niczego... Nie nadawał się do tej branży, tak samo... Jak ty.
Oczy zapiekły mnie, słysząc jego słowa. Zamknęłam je mocno na ułamek sekundy, aby znikneły z nich łzy. Przez falę gniewu na tego człowieka, wystrzeliłam dwa razy z pistoletu w jego klatkę piersiową. 
- Łżesz! To nie była moja wina! 
Kiedy chciałam zrobić to ponownie, poczułam silny uścisk wokół łokcia. 
- Vivian, to już koniec.- powiedziała- nie żyje.
Spojrzałam na leżące ciało. Faktycznie, umarł. Ale umarł, obwiniając mnie za śmierć Daniela, mojego najważniejszego powodu, przez którego nienawidzę "Blood'a"...

***

   Dopilnowałam, by Alex trafiła pod dobrą opiekę lekarską agencji, gdy tylko sprzątnęłam po Jamesie. Dochodziła północ, a szwędałam się wolno, wciąż myśląc, o tym co powiedział Fitz.
"Jesteś tą dziewczyną... Przez którą on teraz nie żyje..." 
Myślałam, że moja głowa eksploduje przez ból. Nie miałam siły dłużej iść. Jedyne o czym marzyłam, to zapomnienie. O wszystkim co mnie dzisiaj spotkało. Już byłam niedaleko domu, łóżka za którym w tej chwili tak bardzo marzyłam, a jednak nie wszystko poszło po mojej myśli.
- Cześć, piękna. Co tutaj robisz o tak późnej porze?
Wzdrygnęłam się, bo dobrze wiedziałam, do kogo należał ten głos.
- Hemmings.

*** 

Od autorki: Witajcie po dwóch tygodniach przerwy! Jeszcze raz przepraszam, że tak długo to trwało, ale zupełnie nie miałam weny. Wreszcie, gdy tylko się pojawiła, zabrałam się do pisania. :)
Nareszcie ujrzeliście oczami wyobraźni, agencję znaną już z myśli Vivian! 
Pozostaje wiele tajemnic z przeszłości, które już niedługo 
sami odkryjecie. Mam nadzieję, że przez widoczną tu agresję 
głównej bohaterki, nie zraziliście się do niej zbytnio...
Luke wreszcie się pojawił!
Dziękuję, że jesteście <3

sobota, 21 listopada 2015

Rozdział IX

Vivian's POV

   Po zajściu z Jack'iem, nie miałam ochoty znaleźć się gdziekolwiek poza moim wygodnym łóżkiem. Zresztą, co innego miałam robić? Zostałam sama.
Tata od dwóch dni nie dał mi znaku życia, a po imprezie Rosalie przysłała mi jednego SMS-a czy wszystko ze mną w porządku. Oczywiście nie powiedziałam jej, dlaczego wyszłam w tamtą noc, to nie była rozmowa na telefon.
Wiedziałam jednak, że w końcu muszę coś zrobić, nie mogłam cały czas leżeć i myśleć. Myślenie o wszystkim co się ostatnio wydarzyło, wcale nie było dobre. I nie chodzi mi tu o Parker'a, ale o Hemmings'a. Zaczęłam go postrzegać inaczej, lepiej. Cały czas miałam go za chamskiego, okropnego chłopaka, a dopiero dwa dni temu zobaczyłam w nim dobro. Ostatnia sytuacja... To było coś nowego, trudno mi się przyzwyczaić do jego dobrej strony.
   W niedzielę rano z wielkim wysiłkiem wstałam z łóżka i założyłam na siebie zwykłą granatową koszulę w kratkę i czarne jeansy. Przeczesałam palcami swoje brązowe włosy, chcąc dodać im trochę objętości. Zaraz po przebudzeniu zawsze były w nieładzie. Zeszłam wolno, po schodach na parter i skierowałam się do kuchni.
Włączyłam mojego iPoda i puściłam "Don't" Ed'a Sheeran'a. Posiadał głos, który był wybawieniem od każdego rodzaju troski, cokolwiek się stało, teksty jego piosenek poprawiały mi humor.
Podśpiewując pod nosem, chwyciłam za patelnię, aby zrobić naleśniki.
Roztrzepując jajka, zdałam sobie sprawę, jak dawno nie kręciłam się po kuchni. Od wyjazdu mojego ojca, chodziłam jeść na miasto z Rose, bo całe to pomieszczenie przypominało mi wszystkie chwile z nim spędzone. To właśnie tutaj najczęściej gotowaliśmy wspólnie obiady.
Kiedy pomyślałam sobie, że w tej chwili tato jest na wojnie, skręciło mnie w żołądku. Wiedziałam na co się godziłam, gdy pytał mnie o zdanie na temat jego powrotu do wojska, ale naszły mnie pytania, czy nie zrobiłam źle, zgadzając się. Nie mogłam go stracić, ale w tej sytuacji zostało mi tylko modlić się, aby szybko powrócił do mnie zdrowy.
Ledwo położyłam talerz ze śniadaniem na stole, usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam głęboko i poszłam sprawdzić kto zakłócił mi spożywanie śniadania. Otworzyłam je i oniemiałam.
U progu stał Ashton. Tak, ten Ashton, który nie dawał znaku życia od miesiąca.
- Witaj Vivian.
Zacisnęłam dłonie w pięści, wpatrując się w blondyna. Podeszłam o krok bliżej chłopaka i uniosłam je, uderzając go mocno w klatkę piersiową.
- Jak możesz sobie tak po prostu przychodzić do mojego domu?!- wykrzyczałam mu prosto w twarz, bijąc go w tors- Znikasz na parę tygodni, a potem jakby nigdy nic mówisz "witaj"?! Idioto, martwiłam się o ciebie!
 - Vivian, przestań!- Ashton złapał moje ręce i unieruchomił.- Wysłuchaj mnie najpierw!
Oddychałam szybko i wyrwałam moje dłonie z uścisku Irwin'a. Byłam na niego cholernie zła za jego ignoranckie zachowanie.
- Proszę bardzo.- oznajmiłam, zapraszając go gestem do środka.- Zobaczmy, co masz na swoje wytłumaczenie.
Chłopak wszedł do domu i usiadł na kanapie w salonie. Utrzymałam chłodny dystans, siadając na fotelu, dalej od niego. Otworzył usta zdekoncentrowany tym zachowaniem, ale zamknął je, widząc, jak bardzo stanowcza byłam.
- Nie zapytam cię, czego się napijesz, moja gościnność się skończyła.- założyłam nogę na nogę, stukając paznokciami o spodnie.
- Zdziwiłbym się, gdybyś to zrobiła.- blondyn uśmiechnął się lekko.- rozumiem to, biorąc pod uwagę, że ostatnio się nie odzywałem.
Milczałam czekając na jego dalsze wyjaśniania. Ashton pochylił się, kładąc łokcie na kolanach i energicznie gładził podbródek. Miał parodniowy zarost i zmęczone oczy. Byłam ciekawa, co się stało w ostatnim miesiącu, bo nie wyglądał za dobrze.
- Ostatnio nie miałem dobrych dni...- powiedział, patrząc w podłogę- Chyba sama widzisz, że nie najlepiej wyglądam. Po prostu... Nie mam teraz łatwo.
- Co to znaczy, Ash?
Spojrzał na mnie, jakby przeżywał męki.
- I to jest problem, Viv. Nie mogę ci powiedzieć.- uniosłam brew zdenerwowana i chciałam wstać i wyprosić Irwin'a, ale zatrzymał mnie- Nie, proszę, wysłuchaj mnie jeszcze. Przebywanie ze mną nie jest bezpiecznie. Dlatego nie pojawiam się zbyt często.
Zaśmiałam się sztucznie, sądząc, że żartuje. Znałam go od tylu lat, iż to zdanie wydawało mi się niedorzeczne. Jednak był niezwykle poważny, więc ucichłam zaskoczona.
- Zależy mi na tobie, naprawdę. Jesteś dla mnie jak rodzina, dlatego muszę cię chronić.
- Chronić?! Chyba sobie żartujesz! Nie możesz tego robić na odległość!
Zmarszczył brwi, jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Niemniej, zastanawiałam się, co doprowadziło Ashton'a do takiego stanu. Jeżeli "chciał mnie chronić" nie musiał się martwić, przecież sama potrafiłam o siebie zadbać. Nawet jeśli on o tym nie wiedział.
 - Może masz trochę racji, Vivian. I bardzo chciałbym ci powiedzieć, w co się wplątałem, ale jeszcze nie mogę. Po prostu zaufaj mi, proszę.
- Ale obiecaj mi, że kiedyś odpowiesz na moje pytania. Nawet nie masz pojęcia, jak się martwiłam przez ostatnie dni! Prawie się nie odzywałeś oprócz tego, że skontaktowałeś się z moim tatą.
- Wiem. I obiecuję, że niedługo wszystko ci opowiem, ale jeszcze nie teraz. Póki co, uważaj na siebie- chwycił moją dłoń.
- Ale dlaczego, Ashton? O co chodzi z tą ochroną?
- Tego też nie mogę ci powiedzieć. Ale... pamiętasz, kiedy miesiąc temu się spotkaliśmy po raz pierwszy od lat? Wtedy zapytałaś mnie, czy nie wplątałem się w coś złego.-zaśmiał się ironicznie- No cóż, kłamałem. Mam przejebane tak, kiedy dotąd nigdy nie miałem. Ale to moje problemy i sam muszę je rozwiązać. A ty nie jesteś teraz bezpieczna, więc błagam Smith, dbaj o siebie i nie ufaj nikomu.
   Przełknęłam głośno ślinę, zamykając na parę sekund oczy. Zachowanie Irwin'a zaniepokoiło mnie, wcześniej nigdy się niczego nie bał, to nie było w jego stylu. Zmienił się, nie wiedziałam tylko czy na lepsze.
- Czy to wpływ Luke'a?- zapytałam prosto z mostu. To dręczyło mnie coraz bardziej, bo od kiedy go z nim zobaczyłam, urwał kontakt, a teraz wymyślił sobie, że to ja jestem w niebezpieczeństwie.
Ashton wywrócił oczami.
-  Nie, Vivian. Znam wasze stosunki, wszystkiego się dowiedziałem. Ale ty widzisz w nim wszelkie zło, a on nie ma z tym nic wspólnego.
- Doprawdy? To dziwne, ponieważ od kiedy ciebie z nim widziałam, stałeś się bardziej mroczny i masz jakieś wielkie tajemnice.
- On nie jest wcale taki zły. Po prostu trochę się pogubił w życiu.- rzekł wstając z miejsca.
Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. Widać, że musieli się bardzo przyjaźnić, skoro Ash wiedział o jego wcześniejszym życiu. Owszem, ostatnio zobaczyłam, że Hemmings ma w sobie coś dobrego, ale co zadecydowało o jego gorszej stronie? Poczułam nagle wielką chęć poznania jego historii.
- Muszę już iść, Vivian. Ale obiecuję, że będę teraz wpadać jak najczęściej. Ochronię cię, będąc przy tobie.- pogłaskał mój policzek. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc jak chłopak wychodzi. Może wcale nie będę już sama?

***

   Następnego dnia w szkole nigdzie nie widziałam Hemmings'a. Nie pojawił się na chemii, nielicznej lekcji którą mieliśmy razem, ani na angielskim.Zastanawiałam się co się stało, wcześniej rzadko opuszczał szkołę. 
Gdy tylko skończyłam zajęcia z historii, wyszła na korytarz, gdzie zobaczyłam niecodzienny widok. 
Rose oparta o ścianę, uśmiechała się promiennie. Uśmiechała się do Calum'a, który stał naprzeciwko niej, mając swoje dłonie na jej biodrach. Szeptał jej coś do ucha, z sugestywnym wyrazem twarzy. Ile jeszcze niespodzianek mnie dzisiaj ma spotkać?
- Hej, wy tam.- zawołałam, podchodząc do tej dwójki. Oderwali się od siebie jak oparzeni. Nie miałam pojęcia, że byli razem, stąd moje zaskoczenie. 
- Och, Vivian, nie zauważyliśmy cię...- Rosalie zagryzła wargę rumieniąc się.
- Wcale się nie dziwię.- pokręciłam głową udając złą.- Tak się do siebie kleiliście, że nawet nitka nie zmieściłaby się między was.
Cal odchrząknął, drapiąc się po karku i zerkając na Rosalie.
- No dajcie spokój!- zaśmiałam się, obejmując ramieniem przyjaciółkę- wyglądacie razem słodko jak cukierki! Zawsze wiedziałam, że coś do siebie czujecie. 
- Mhm, Viv. To wcale nie tak...- powiedziała cicho Rose. Zmarszczyłam brwi.
- To może... Zaraz wracam.- oznajmił Hood, odchodząc w stronę Michael'a. 
Spojrzałam pytająco na przyjaciółkę. 
- No co? 
- Co to było, przecież wiesz, że wszystko możesz mi powiedzieć. Pasujecie do siebie, po co to ukrywać?
- Właśnie my... nie do końca jesteśmy razem.
- Jak to nie? Przecież...- przerwałam rozumiejąc o co jej chodziło.- Och. Przyjaciele z korzyściami, czyż nie?
Pokiwała głową. No pięknie. Przecież dobrze wiedziałam, jak jej zależało na Calum'ie, dlaczego po prostu nie mogli się w końcu związać?
- Tak zdecydowaliśmy. Na razie to wystarczy. Boję się zaangażować, nigdy przecież nie miałam chłopaka na poważnie...
Przytuliłam ją w geście pocieszenia. Znałam Johnson, krążyły o niej różne plotki dotyczące jej życia prywatnego, ale wiedziałam, że problem leży w jej sercu. Zawsze była ostrożna do związków, zapewne nie chciała zepsuć relacji z Cal'em, bo na prawdę jej na nim zależało. 
- Będzie dobrze, zobaczysz. Myślę, że znajdziecie inne rozwiązanie, bo to nie była mądra decyzja by tylko się przyjaźnić, a przy okazji całować.
- Chyba tak... W ogóle Viv, dlaczego tak nagle zniknęłaś z imprezy?  
- To długa historia, później ci ją opowiem.- odpowiedziałam, rozglądając się po szkolnym korytarzu.- Widziałaś gdzieś Luke'a?
- Był przed chwilą, rozmawiał z Michael'em, dopóki nie przyszłaś. Czy jest coś o czym nie wiem, Smith? Spałaś z nim w sobotę, u Jack'a?
- Słucham?!- krzyknęłam, słysząc niedorzeczność tego pytania.- Nie! 
- Jeszcze nie.- poprawiła mnie, puszczając oko.
Hemmings najpierw mnie uratował, a teraz unikał? Wszystko na to wskazywało. Ten chłopak był jedną, wielką zagadką. Chciałam poznać jego tajemnice, zastanawiała mnie jego przeszłość. Coś musiało wpłynąć na to, że stał się takim dupkiem, a moim celem było dowiedzenie się o jego życiu. Postanowiłam poznać jego tok myślenia. Miałam tylko nadzieję, że mi się uda.


 ***

Od autorki: Hej hej! Przepraszam, że wstawiam tak krótki rozdział, ale ostatnio
cierpię na spory brak weny. :( Rozdział taki trochę do dupy, wiem.
Żadnej korekty, nie mam w ogóle czasu ostatnio na pisanie.
Poprawię wszystko przy następnej okazji. 
Kocham, Sophie x 

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział VIII

Luke's POV

   Odwróciłem się orientacyjnie, bo poczułem na sobie wzrok Vivian. Stała kilka metrów dalej, wpatrując się we mnie z lekko przekrzywioną głową. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby patrzyła na mnie tak jak teraz. W jej oczach było coś, co bardzo mnie zaniepokoiło. To było coś takiego jakby czytała w mojej duszy, znała mój najdrobniejszy grzech. Poczułem się obnażony.
Nie mogła przecież tak w jednej chwili mnie rozszyfrować. Starając się zachować naturalnie, spojrzałem z powrotem na Jack'a.
- Zjeżdżaj.- rzuciłem do bruneta. Ten szybko wyszedł z basenu cały przemoczony, ze złamanym nosem i podbiegł do drzwi prowadzących do willi. Desperacko długo szukał kluczyka, a gdy w końcu go odnalazł, otworzył zamek i wbiegł do środka.
   Mój wzrok padł na pistolet, który leżał tuż pod nogami Vivian. Uniosłem brew. Panna Smith posiadała broń? Wcześniej tego nie zauważyłem, ale w końcu czymś musiała go jebnąć, by się zatoczył.
Kiedy ujrzała na co patrzyłem, szybko schyliła się, podniosła spluwę z ziemi i włożyła do torebki. Czekałem, aż w końcu mi podziękuje, ale podeszła do mnie z wkurzonym wyrazem twarzy.
- Nie potrzebowałam twojej pomocy.- warknęła, stając tuż przede mną. Jeszcze wyżej uniosłem brew. Normalnie każda laska byłaby szczęśliwa i wdzięczna, że jakiś chłopak ją obronił prawda? Od razu zaczęłaby dziękować, rzucając się na szyję. Jednak poczułem ulgę, bo odzywała się do mnie tak jak wcześniej.
- Racja...- powiedziałem wolno, szukając odpowiednich słów.- ale chciałem ci pomóc.
- Dlaczego? 
Myślałem, że żartuje. Ten chuj próbował ją zgwałcić, a ona pyta mi się dlaczego? Owszem, może nigdy nie byłem bohaterem i zamiast chronić innych, raczej ich dobijałem, ale zdążyłem poznać Jack'a i wielką przyjemność sprawiło mi jego uderzenie. 
- Nie rozumiem...
Wywróciła oczami. W mojej obecności, aż nazbyt często to robiła. 
- Czy ja mówię niewyraźnie, Hemmings?
Uśmiechnąłem się. Co ja sobie myślałem, że będzie mnie całować po stopach za pomoc? Vivian nie była taka i zachowała resztki swojej zimnej krwi nawet w takiej sprawie. W sumie to ją odróżniało od reszty dziewczyn, które dotąd znałem. 
- Ależ skąd. Już ci wyjaśniam... Pewnie uważasz, iż jestem bezwzględnym chamem, nieskorym do żadnej pomocy, czyż nie?- nie pozwoliłem jej odpowiedzieć, tylko kontynuowałem dalej- Wiesz, zawsze gdzieś w środku byłem gentlemanem. Po prostu dotychczas tego nie zauważyłaś.
- Tak, z pewnością. Musiałam to przeoczyć przez twoje idiotyczne zaczepki. Nie jestem pewna czy tak zachowuje gentleman.- odparła ironicznie.
Parsknąłem śmiechem. Dobra, tylko czasami byłem gentlemanem, ale najważniejsze jest chyba, że w ogóle potrafiłem nim być.
- Słuchaj, Vivian... Właśnie wychodziłem z imprezy, bo według mnie była do dupy, kiedy usłyszałem głos wołający pomocy. Zawróciłem więc do ogrodzenia i zobaczyłem ciebie, tyle, że już po tym, jak powaliłaś Jack'a na ziemię. Muszę przyznać, iż jestem pod wrażeniem. Znowu mnie zaskoczyłaś.
Jej twarz złagodniała. Zamrugała parokrotnie, co robiła, gdy intensywnie nad czymś myślała. Chyba odrobinę bardziej mi uwierzyła. 
Nie wiem nawet dlaczego jej się tłumaczyłem. Jeszcze niedawno nie chciałem mieć z nią nic wspólnego, a w tym momencie miałem nadzieję, że będzie dla mnie odrobinę milsza.
Pojebało cię do reszty, Luke
- Okej, Hemmings, nie poznaję cię. Wszystko z tobą w porządku? Nie upadłeś na głowę? 
- Nie martw się o moją głowę, na razie wszystko z nią dobrze. Pytanie jest zasadnicze: masz zamiar zostać do końca tej imprezy, czy się zwijasz?
Szatynka westchnęła.
- Chyba wrócę do domu. Muszę ochłonąć i przećwiczyć mój prawy sierpowy na poniedziałek, gdy w szkolę zobaczę Jack'a. 
- W takim razie, może nie masz czym wrócić?
Zmarszczyła czoło, podejrzliwie mi się przyglądając.
- Co proponujesz? 
- Mógłbym cię podwieźć. Nie piłem, więc to żaden problem.- wyszczerzyłem zęby, nawet nie wiedząc dlaczego to proponowałem. 
- Skąd mam pewność, że nie zapiszesz sobie mojego adresu w jakimś stalkowskim notesiku i potem się do mnie nie włamiesz?
Zaśmiałem się, ale Smith wyglądała dość poważnie. Matko, nie sądziłem, iż ma o mnie aż takie złe zdanie. 
- No cóż, nie mogę ci tego obiecać... Lecz życie należy do odważnych. Zaryzykujesz? 
Vivian skinęła głową i skierowała się w kierunku ogrodzenia, by następnie przez nie przejść.
- No no, panno Smith... Nie sądziłem, że wolisz metody niecywilnego przemieszczania się.- powiedziałem, widząc jak dziewczyna zwinnie przechodzi przez płot, stawiając nogi po drugiej stronie.
- Nie takie rzeczy się robiło.- oznajmiła ze szczerym uśmiechem, gdy ruszyłem w jej ślady.
   Otworzyłem drzwi do srebrnego porshe i odpaliłem wóz. Vivian wydawała się być zachwycona moim samochodem. Dokładnie omiatała wzrokiem tapicerkę, kierownicę, radio, a nawet wycieraczki. 
- Zwolenniczka szybkiej jazdy?- wymamrotałem drwiąco.
Spojrzała na mnie i nie odpowiedziała nic, nadal będąc po wrażeniem auta. Tak, moje Porshe 911 kosztowało kupę hajsu, ale warto było. Laski na to leciały, a faceci przypatrywali się z zazdrością wypisaną na twarzy.
Posiadanie broni, przechodzenie przez płoty w lekkich sukienkach, fascynacja dobrymi samochodami... Vivian miło mnie zaskoczyła, chociaż jakaś cząstka nadal mi mówiła, żebym się opanował. Ta mała cząstka w duszy podpowiadała, że Vivian nadal jest dla mnie zwykłą dziewczyną, którą tylko i wyłącznie przyjemnie się drażni. Nie mogłem o tym zapomnieć. To całe myślenie o niej doprowadzało mnie do szału. Musiałem przystopować i nie myśleć tyle.
Przecież tylko jej pomogłeś, idioto. To nic wielkiego, w szkole wszystko wróci do normy.
Gdy nacisnąłem pedał gazu, pojazd pojechał tak, aż wbiło nas w siedzenia. 
- Wow, wow... Uważaj trochę, bo nas pozabijasz.- wypowiedziała Smith trzymając się jedną ręką szyby a drugą lewej strony siedzenia.
- Czyż nie lepiej jest być martwym, niż żyć bez krzty adrenaliny? 
Spojrzałem na nią przybierając niewzruszony wyraz twarzy. To był mój znak rozpoznawczy - żadnych poważnych emocji, które ktokolwiek mógł rozpoznać.
- Nie sądziłam, że z ciebie taki poeta, Hemmings. 
- Przyzwyczajaj się.- wzruszyłem ramionami- mam tego więcej w zanadrzu.
Vivian od czasu do czasu mówiła mi, jak mam jechać, by dotrzeć do jej domu. Miałem wrażenie, że czasami specjalnie podawała mi wskazówki, które prowadziły krętymi drogami, bym później nie pamiętał, jak do niej dojechać.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem przez jej obawy, bawiło mnie to całe jej zachowanie.
- Vivian, uspokój się trochę.- powiedziałem szczerze- przecież jakbym chciał ci coś zrobić, to po pierwsze: już dawno bym zrobił, a po drugie; nie pomagałbym tobie z Jack'iem. Chcę być po prostu w miarę uprzejmy i odwieźć cię kulturalnie do domu. 
Zerknąłem na nią, aby wyczuć jej reakcję. Wydawało się, że odetchnęła z ulgą i rozluźniła się odrobinę. W sumie, nie ma się co dziwić. Siedziała w samochodzie z chłopakiem, którego znała miesiąc, w dodatku cieszącym się złą opinią publiczną, ale przecież sama się zgodziła.
- Okej, po raz pierwszy chyba ci uwierzyłam. Nie spieprz tego.- burknęła wpatrując się w przednią szybę.
Uśmiechnąłem się triumfująco i przyspieszyłem jeszcze bardziej. 
Później jechaliśmy w ciszy. Żadne z nas chyba nie miało nic więcej do powiedzenia, w końcu o czym mieliśmy rozmawiać? Wiedziałem, że nadal nie palimy się do przyjaźni, ani nic w tym stylu.
- To tutaj.- rzekła, wskazując na jedną z uliczek po parunastu minutach jazdy. 
Wyjąłem kluczyki i trzymałem je w ręce. Vivian odpięła pasy bezpieczeństwa, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Hm. Chcę tylko powiedzieć...- zwróciła się do mnie, unikając mojego spojrzenia.-  Ja... po prostu... dziękuję, Luke.
Zaśmiałem się cicho. Po raz pierwszy użyła mojego imienia, w naszej rozmowie.
- Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek to od ciebie usłyszę.
- Ciesz się, bo nie łatwo jest podziękować osobie, która znajduje się na pierwszym miejscu mojej listy osób które należy omijać szerokim łukiem.
- Cóż za mocne słowo, Smith. Może i jestem dupkiem, rozumiem, że za mną nie przepadasz i masa osób na pewno się z tobą zgadza, ale widzisz, jednak nie zostawiłem ciebie w w potrzebie. A ja nie często się angażuję.-mrugnąłem do niej, na co uśmiechnęła się lekko.
Atmosfera w moim samochodzie zgęstniała. Patrzyliśmy na siebie z nieodgadnionymi intencjami. To stanowczo była za mała przestrzeń na tak wybuchowe charaktery, jak nasze. 
Dostrzegłem, że na ułamek sekundy jej oczy zerknęły na moje usta.
Cholera. Oblizałem wargi, dopiero po chwili uświadamiając sobie jak to musiało wyglądać. Jej oddech przyśpieszył i miałem wrażenie, że zaraz moje auto eksploduje z tych dziwnych i niebezpiecznych emocji. Przegryzła dolną wargę, nie przerywając kontaktu wzrokowego, co sprawiło, że po mojej głowie zaczęły krążyć krnąbrne myśli.
Hemmings, kontroluj się. Wcale nie masz ochoty się na nią rzucić, przestań się ślinić.
A kiedy już na prawdę chciałem zrobić coś nieprzyzwoitego, Vivian otworzyła drzwi pojazdu wysiadając.
- Jeszcze raz dziękuję.- powiedziała na odchodnym i ruszyła w głąb uliczki, nie odwracając się za siebie.
Wypuściłem głośno powietrze z płuc. To było niedopuszczalne, nigdy nie myślałem o niej w taki sposób.
I nigdy więcej nie pomyślę.
Włożyłem z powrotem kluczyki do stacyjki i odpaliłem silnik. Dochodziła druga w nocy, a miałem jeszcze z kimś do porozmawiania.

***

   Cały czas nie mogłem pojąć, jak mogłem na nią tak patrzeć. To po prostu zwykła żądza, bo już dawno się z nikim nie pieprzyłem. Kurwa, co za desperacja, że mój wybór padł na Vivian... Przecież ona mnie nienawidziła. 
Wkrótce gniew przejął kontrolę, ponieważ zdałem sobie sprawę, co tak na prawdę zrobiłem. 
Może wcale mi się nie przewidziało, iż Vivian patrzyła na mnie próbując mnie przejrzeć. Może już mnie przejrzała... 
W końcu, do kurwy nędzy, okazałem przed nią jakieś współczucie i chęć pomocy. Zacisnąłem dłonie na kierownicy tak mocno, aż kłykcie palców mi zbielały. Byłem na siebie tak zły... Zobaczyła, że się przejąłem i jeszcze odwiozłem ją do domu! Nigdy się tak nie postąpiłem, była pierwszą dziewczyną, która wylądowała na siedzeniu tego auta. Chyba zwariowałem.
W dodatku nadal miałem w myślach ten jej przeszywający wzrok. Czyżby pomyślała, że jest we mnie cząstka dobra, przez to jak się uniosłem? 
Jeżeli tak, to bardzo się pomyliła. Mrok we mnie był mi silniejszy, niż jakiekolwiek światło. Może wyczuła słabość, gdy jej pomogłem? O, nie, nie mogła, to by wszystko spierdoliło. Nie mieliśmy dobrych stosunków, a poznanie mnie bliżej, sprawiłoby, iż miałaby nade mną jakąś przewagę.
Moje życie nigdy nie było kolorowe, a panny Smith wręcz przeciwnie. Myśl, że ta dziewczyna mogła mnie przejrzeć, była okropna. Nie powinienem się mieszać w jej sprawy, miała rację, sama by sobie poradziła. Co mnie wtedy napadło?
Pokręciłem zdenerwowany głową. Nie pozwolę na to, aby miała okazję jeszcze kiedyś ujrzeć współczującego Hemmings'a. Te uczucia były słabe. Skończyłem ze słabością.
   Trzasnąłem drzwiami, wchodząc do domu i od razu poszedłem po schodach, do mojego pokoju. Było to pomieszczenie, które jako jedyne oferowało mi spokój myśli. Wszystko co się tutaj znajdowało, ukazywało prawdziwego mnie: jeden wielki bałagan. Ściany a pokoju były białe, z kilkoma zdjęciami, przedstawiające parę szczęśliwych wydarzeń w ciągu ostatnich lat. Wielki telewizor stał dokładnie na przeciwko łóżka, które zawsze było w nieładzie. Na podłodze walały się moje ciuchy, których nie chciało mi się poprzedniego dnia schować. Dominującym elementem jednak była czarna komoda, gdzie trzymałem całą broń. 
Położyłem się na łóżku, w tym samym momencie, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Calum ubrany w piżamę.
- Siema, stary.- przywitał się wesoło, siadając koło mnie.
Przekląłem cicho pod nosem.
- Wiesz co to znaczy pukać, Hood?- zapytałem posyłając mu zrezygnowane spojrzenie.
- Jasne, że tak. Ty na przykład ciągle pukasz jakieś laski w klubach.
Przewróciłem oczami, przysięgając sobie, że Calum kiedyś oberwie za te jego dowcipne teksty.
- Żartowniś się znalazł.- mruknąłem, zamykając oczy. Miałem ochoty po prostu zasnąć i przestać myśleć.
- Luke, przestań!- uderzył mnie w nogę.- dalej, opowiadaj jak było na tej imprezie!
Mogłem się spodziewać, że zada to pytanie. Od początku chciał tam być, ale obowiązki na to pozwoliły. 
- Normalnie. Za dużo ludzi. Spocone ciała. Dragi w kiblach. Tak jak zawsze.
- Wiesz, że nie o to pytam. 
Otworzyłem jedno oko i zerknąłem na niego. Brunet był przejęty i wpatrywał się we mnie błagalnie.
Westchnąłem.
- Tak, Rosalie też tam była.
- Wiedziałem! Kurwa, jak mogłem to przegapić... A czy ona... Obściskiwała się z kimś? 
Szczerze mówiąc, nie byłem zadowolony, że Cal'owi spodobała się Johnson. Nie byłem pewien, czy to była dziewczyna dla niego. Podobno lubiła zabawę, chłopaków i różne takie. Nie chciałem, by złamała mu serce, bo mój przyjaciel był bardzo wrażliwy pod tym kątem. Chyba najbardziej spośród mnie, Michael'a i Ash'a. 
- Nie wiem, Cal.- odparłem zmęczony.
- Jak to?! Przecież miałeś ją pilnować!
- Miałem inne rzeczy na głowie. Po prostu z nią pogadaj, jak ci tak zależy. Musisz się upewnić, czy ona czuje to samo do ciebie.
Pokiwał w zamyśleniu głową. Poczułem wibracje w kieszeni moich czarnych rurek więc wyjąłem szybko telefon i odebrałem go.
- Luke, musimy porozmawiać.- usłyszałem po drugiej stronie. Gestem nakazałem Hood'owi wyjść z pokoju, ale ten uparty osioł oczywiście nie ruszył się z miejsca. Zirytowany, sam go wystawiłem na zewnątrz, wbrew jego protestom.
- Teraz możesz mówić- odpowiedziałem. 
- Ostatnio nie pojawiasz się często. Sama nie wiem jak to interpretować, Luke...
Przeczesałem palcami włosy. Wiedziałem do czego ona zmierza.
- Nie mam ostatnio czasu. Przecież wiesz, że mam teraz liceum na głowie.-nienawidziłem się tłumaczyć, a była drugą osobą dzisiaj, przed którą to robiłem.
- Przykro mi, że przestałeś nas odwiedzać. Ale wypadałoby to zmienić, ponieważ mam dla ciebie pewne zadanie, które musisz wykonać.- jej głos był delikatny, ale wiedziałem, iż to tylko powłoka, pod którą kryła się pewna siebie kobieta, potrafiąca okręcić sobie każdego wokół palca. Chyba tylko ja spośród licznych facetów, wiązałem z nią czysto zawodowe stosunki.
- Tak myślałem, że to powiesz. Więc o co chodzi? 
- Musisz przyjść, to dosyć skomplikowane. Chcę ci to przedstawić osobiście- niemal czułem jak się uśmiecha. Lubiłem ją, zresztą świetnie się z nią pracowało, ale ostatnio zaczęła mnie denerwować, bo za często do mnie dzwoniła. Na szczęście wiedziałem, iż nie mogło być to nic poważnego, ona nigdy nie łączyła pracy z życiem osobistym, to mnie uspakajało.
- Okej, przyjadę jutro.
- Cudownie. A więc do zobaczenia.
- Dobranoc.- pożegnałem się i rzuciłem telefon na łóżko. Czekało na mnie wiele obowiązków w tym tygodniu...

***

CZYTASZ=SKOMENTUJ

Od autorki: "Stripped" możecie znaleźć na wattpadzie! Link na stronie głównej bloga. Luke ma zmienne nastroje, co? Najpierw taki pomocny, a później zły na siebie, że to zrobił.
Hemmings to jedna wielka niewiadoma...
 Dziękuję wszystkim, którzy zostawiają po sobie jakikolwiek komentarz, to na prawdę świetna motywacja do dalszego pisania. 
Miłego weekendu! 


sobota, 7 listopada 2015

Rozdział VII


  Nastał dzień całej tej nieszczęsnej imprezy u Jack'a. Byłam pesymistycznie do niej nastawiona, w przeciwieństwie do Rosalie, która wtargnęła wieczorem do mojego domu i wyjmowała wszystkie rzeczy z szafy na łóżko, szukając idealnego stroju na tę okazję. Wyglądało na to, że czuła się jak u siebie, przewracając mi pół pokoju.
- Viv, wysil się trochę!- oparła ręce na biodrach- Ja mam ci wybierać w co się ubierzesz?
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową.
- Wiesz przecież, jak bardzo gdzieś mam tę imprezę. Nie lubię Parkera i już.
- Ta, ale jeżeli Hemmings by ją urządzał, to byś od razu spięła tyłek.- wymamrotała, przyglądając się w lustrze swojej obcisłej niebieskiej sukience.
Zmrużyłam oczy, patrząc gniewnie na przyjaciółkę.
- Johnson, nie grab sobie.- pogroziłam jej palcem.- dobrze wiesz, że nic mnie z nim nie łączy. My się nawet nie lubimy!
- Tak, jasne...
Przewróciłam oczami. Wiele razy powtarzałam Rosalie, że Luke mi się nie podoba, ale ta mi nie wierzyła. Nie miałam pojęcia dlaczego, bo naprawdę ostro mnie wkurzał i było to jawnie widać. Ciągle sobie dokuczaliśmy, byliśmy dla siebie chamscy, a Rose dalej utrzymywała się w przekonaniu, że to tylko kwestia czasu, kiedy skończy się to w łóżku. Cóż, nawet nie werbowałam go na mojego "kandydata do łóżka", wręcz przeciwnie, raczej na wroga roku.
- Och, Rosalie, nie rób mi takiego bałaganu w pokoju!- krzyknęłam na blondynkę, która stała z niewinną miną. Wszędzie walały się wyciągnięte ciuchy z mojej szafy, jednak ona się tym nie przejmowała. Jezu, tej dziewczynie serio odbiło z tymi imprezami.
- Posprzątam to, Smith, ale dopiero jak w końcu zdecydujesz w co się ubierasz.
Zacisnęłam zęby i podniosłam pierwszą, lepszą sukienkę z fotela.
Normalnie zawsze zwracałam uwagę na to, jak chodziłam ubrana, ale tym razem nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Mój tata wyjechał na misję do Afganistanu, a ja, że zostałam sama w domu, zgodziłam się pójść. Oczywiście, dopiero wtedy, gdy dostałam wiadomość od ojca, że wszystko u niego w porządku. Miałam tylko nadzieję, że nie pisał mi tego, tylko po to, abym poczuła się lepiej, ale dlatego, iż było tak naprawdę.
   Mój wybór padł na czarną, cekinową sukienkę, do połowy uda. Podkreślała wszystkie moje atuty, a połączenie jej z czarnymi szpilkami okazało się obłędne.
Gdy skończyłyśmy się malować, wsiadłyśmy do zamówionej taksówki. Żadna z nas nie zabierała samochodu, bo i tak miałyśmy zamiar trochę wypić, a odebranie prawka za kierowanie po pijaku było nam zupełnie niepotrzebne.
- Nie wiem czy to dobry pomysł...- powiedziałam, kiedy byłyśmy już w połowie drogi. Willa Parker'ów mieściła się na obrzeżach Sydney, a przez korki na ulicach, taksówka jechała znacznie wolniej.- może mogłyśmy kupić paczkę nachosów i zostałybyśmy w domu? Oglądałybyśmy różne wyciskacze łez, a nie jechały na to pieprzone przyjęcie...
Blondynka spojrzała na mnie lekko zdenerwowana. Miałam świadomość tego, że ostatnio zbyt wiele narzekałam, ale nie mogłam się powstrzymać.
- Dlaczego tak bronisz się przed tą imprezą, hm?
Westchnęłam. Od wczoraj miałam wrażenie, że coś złego może się tam stać. Moje przeczucia jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Zresztą znałam Jack'a i jego całe towarzystwo. Banda podrywaczy, w dodatku okropnie płytkich. Wszystko się mogło zdarzyć.
- Po prostu nie przepadam za Jack'iem.- ucięłam krótko, nie chcąc rozgrzebywać tematu.
- Viv, spójrz na to z innej strony.- uśmiechnęła się i już myślałam, że powie coś głębokiego, więc uniosłam brwi w zaciekawieniu.- Będzie darmowy alkohol!
Zaśmiałam się.
W sumie, Rose miała rację. To była okazja do napicia się i oderwania od rzeczywistości. Jednak nie zignorowałam moich obaw i ukradkiem, pod sukienką trzymałam pistolet za przepaską na udzie. Uznałam, że tak będzie bezpieczniej...
Parę razy zawitałam do agencji, gdzie Robert przez miesiąc chodził ze mną na strzelnicę i uczył używać broni. To było mi bardzo potrzebne, biorąc pod uwagę, iż niedługo czekało mnie pierwsze zlecenie: zabójstwo nijakiego James'a Fitz'a. Pomyślałam, że zabranie broni ze sobą nie zaszkodzi, a tylko może pomóc, zresztą ostatnio nie ruszałam się bez niej nigdzie. Bycie szpiegiem nie było proste.
   Gdy dotarłyśmy do celu, musiałyśmy podać nasze nazwiska mężczyźnie, który zajmował się listą gości. Weszłyśmy do środka i zatrzymałyśmy się gwałtownie w półkroku. Dom był przepiękny. Z zewnątrz była to zwykła biała willa z zadbanym, równo przyciętym żywopłotem wokół, za to w środku cały wystrój był znacznie oryginalniejszy. Chociaż panował półmrok, a jedynym źródłem światła były kolorowe, migoczące kule dyskotekowe, wszystko było w miarę widoczne. Wielkie czerwone kanapy rozciągały się na narożnikach, na stolikach stało pełno kolorowych drinków, a biały fortepian przy ogromnych oknach, tylko podkreślał, jak bogata była rodzina Parker'ów. Nie dostrzegłam nigdzie Jack'a, więc chwyciłam szybko za rękę Rosalie i skierowałam się do pobliskiego stolika z alkoholem.
- Wow, nie sądziłam, że mają taki dobry gust.- wymamrotała Rosalie, równie zachwycona wnętrzem tego domu.
- Ja tak samo.- zgodziłam się, nalewając do szklanki whisky z colą.- widzisz kogoś znajomego?
Przyjaciółka rozejrzała się, ale pokręciła przecząco głową.
- Nie. Zresztą Jack nie zaprasza byle kogo do swojego domu.
Biorąc pod uwagę, że w większości na przyjęciu przeważały dziewczyny, w dodatku ubrane jak prostytutki wzięte z ulicy, miałam ku temu wątpliwości.
- Halo, Viv! Będziemy tak stać, niczym dwie frajerki i nic nie robić?!-zapytała Rosalie. Uniosłam pytająco brwi.
- A masz inny pomysł?
- Co z tobą? Przecież uwielbiasz imprezy, wyluzuj się! Poczekaj, ja już ci znajdę jakiegoś przystojnego ogiera, by cię rozruszał...
- Jeżeli masz na myśli któregoś z kolegów Jack'a, to podziękuję.- dopiłam moje whisky. Paliło w gardle, ale cola pozostawiła odrobinę słodkawy smak. Oblizałam wargi, zlizując z nich ostatnie kropelki.
- Może nie od razu to towarzystwo, ale... Czekaj...-utkwiła wzrok w puncie za moimi plecami- Co tutaj robi David?
Zdekoncentrowana obróciłam się w tamtym kierunku. Rzeczywiście stał pod ścianą i rozmawiał z Olivią Williams, jedną z tych tępych laluni z naszej szkoły. Green spoglądał na nią i zawzięcie gestykulował, a rudowłosa śmiała się potakując.
- Czy ty widzisz, to co ja widzę?- odezwałam się zszokowana.- Rose, Williams rozmawia z naszym Davidem!
- Co to ma być?!- Johnson wpatrywała się z nienawiścią w Olivię- Tylko ja go mogę poniżać, niech tylko ona spróbuje!
W innej sytuacji bym się roześmiała, doskonale znając ich przekomarzanie się, ale nie teraz. Olivia była znana jako panna, która traktowała wszystkich z góry i trzymała się tylko z paroma służkami, dlatego zdziwiłam się, widząc ją z Davidem. Jeżeli nie chciała go ośmieszyć, dlaczego w ogóle z nim rozmawiała?
- Idziemy tam.- pociągnęła mnie za sobą. Na twarzy Davida odmalowało się zdziwienie, gdy zobaczył wyraz twarzy Rosalie.
Zatrzymałyśmy się dokładnie naprzeciwko tej dwójki. Chociaż nie znosiłam Olivii z całego serca, musiałam przyznać, że miała dobry gust. Była ubrana w czerwoną sukienkę i takim samym kolorem pomalowała usta, a rude włosy tylko podkreślały jej urodę.
- O, cześć dziewczyny!- odchrząknął nasz przyjaciel, drapiąc się po karku.- nie wiedziałem, że tu będziecie...
- Dlaczego niby?- Johnson oparła rękę na biodrze, patrząc wyzywająco na Davida.- zawsze jesteśmy na dużych domówkach.
Trudno jej było przyjąć, że rozmawiał z Olivią Williamson, przez którą kiedyś miała kłopoty w szkole. Otóż, jeszcze cztery lata temu Olivia i jej koleżanki wyśmiewały Rosalie. Była załamana, bardzo przeżywała wszystkie docinki z ich strony. Właśnie w tym czasie się poznałyśmy. Pomogłam jej się pozbierać i sprawić, by więcej nawet nie myślały jak jej dokuczyć. Dzięki temu zbliżyłyśmy się do siebie, zastąpiła mi Ashton'a, który w tym czasie wyjechał.
- Jednak nie sądziłyśmy, że będziesz tu...z Olivią.- obleciałam ją obojętnym spojrzeniem, na co ona uśmiechnęła się. Zaraz, uśmiechnęła się do mnie?
- Och, proszę, dajcie spokój.- odezwała się rudowłosa- zostawmy przeszłość za sobą. Już przepraszałam za wszystko co mówiłam o tobie, Rosalie. Zrozumiałam moje błędy i nie chcę dłużej prowadzić z wami wojny.
Parsknęłam ironicznie. Wątpiłam w jej słowa, ponieważ takie zachowanie w ogóle nie było do niej podobne.
- Na pewno, Olivio.- odrzekła moja przyjaciółka z fałszywą słodkością- zostaw nas proszę same z Davidem.
Williams posłała ostatnie spojrzenie Green'owi i odeszła w stronę swoich koleżanek.
- Wytłumaczysz nam to?!- krzyknęła Rosalie.- Co ty wyprawiasz?!
- Johnson, uspokój się!- David podniósł ręce w obronnym geście- to nic takiego! Po prostu pewnego dnia ona zagadała do mnie i była bardzo miła, dzięki niej zresztą tutaj jestem!
- Ona zaprosiła ciebie do Parker'ów?!
Coś mi w tym nie pasowało... Williams nigdy nie rozmawiała z Davidem, a co dopiero nie zapraszała go na żadne imprezy! Miałam wrażenie, że knuła coś okropnego, a nie chciałam, żeby go zraniła. Mimo, iż Rosalie cały czas się z nim sprzeczała, wiedziałam, że tak samo jak dla mnie, był dla niej jak brat.
- No tak.-nerwowo spoglądał to w podłogę, to na nas- Ona nie jest wcale taka zła. Znaczy znam jej przeszłość, ale od pewnego czasu gadamy dosyć często no i... zmieniła się, jest w porządku.
Widziałam jak Rosalie aż kipi od gniewu.
- W porządku?! Zapomniałeś już co mi zrobiła?!
- Rose, nie denerwuj się. Przepraszam, wiem, że powinienem wam powiedzieć o tym wcześniej, ale jakoś nie było okazji...
Westchnęłam. Rozumiałam moją przyjaciółkę i reakcję na nową znajomość Green'a. To nie mogło być dla niej łatwe, widząc go śmiejącego się z jej byłą prześladowczynią.
- No, dajcie spokój!- powiedział bardziej zdenerwowany- nie będziecie mi mówić z kim mam rozmawiać! Olivia się zmieniła, niech to do was dotrze! Wspierała mnie, kiedy wy nie miałyście dla mnie czasu! Prawda  jest taka, że olewacie mnie coraz częściej.
- Ale...
- Przestańcie. Nie wiem co tak na was wpłynęło, ale widzę jak zaniedbujecie naszą przyjaźń.
David machnął lekceważąco dłonią i skierował się do swojej towarzyszki.
- Nie wierzę..- wyszeptałam wstrząśnięta jego słowami.- myślisz, że ma rację? Naprawdę go olewałyśmy?
- Nie wiem. Ja... Nie zauważyłam tego.
- To co zrobimy?- zapytałam przyglądając się Davidowi i rudowłosej tańczącym stanowczo zbyt blisko siebie.
- Chodź, Smith. Nie zamierzam mieć jeszcze bardziej spieprzonego wieczoru i nie zapomnę, że sprzymierzył się z Olivią, ale chcę bawić się lepiej od nich.
Przyjaciółka zaprowadziła mnie na parkiet, a sama poszła po drinki. Postanowiłyśmy wykorzystać ten wieczór jak najlepiej, nie zważając na nielojalne, aczkolwiek trochę zrozumiałe zachowanie Davida. Jeżeli faktycznie poczuł się przez nas odrzucony, nie dziwię się, że tak nas potraktował i przeszedł na stronę Williams.
   Już po paru minutach się zrelaksowałyśmy. Piłyśmy, tańczyłyśmy i śmiałyśmy się do utraty tchu. Nawet zatańczyłam z kilkoma chłopakami ze szkoły, których wcześniej nie kojarzyłam, a okazali się całkiem fajni.
- Dalej, Vivian, na zdrowie!- wykrzyknęła wstawiona Rosalie, stukając swoim kieliszkiem o mój i jednym haustem pijąc czystą wódkę. Wybuchnęłam śmiechem, widząc jak kieliszek upadł jej na podłogę.
- Ups!
Parker'owie będą musieli poświęcić wiele godzin na sprzątanie. Wyobraziłam sobie Jack'a zasuwającego z mopem i ponownie się zaśmiałam. Na pewno będzie chętny do pracy...
- Nie przejmuj się!- krzyknęłam "przypadkowo" upuszczając mój kieliszek i mrugając do niej- narobimy tej rodzinie trochę więcej problemów, niż tylko dbanie o to, czy zasłony pasują do koloru ścian!
Poruszałam biodrami w rytm muzyki. Bawiłam się świetnie, zapominając o wszystkich troskach. Głos Rihanny wypełniał pomieszczenie i wszyscy dołączyli do tańca. No, może oprócz tych, którzy woleli jarać trawkę w innych, ustronniejszych pokojach. Nie byłam pewna ile dokładnie wypiłam, ale czułam, że za dużo, bo strasznie kręciło mi się w głowie.
- Idę się przewietrzyć!- oznajmiłam przyjaciółce, próbując przekrzyczeć muzykę.
Rosalie kiwnęła głową i nalała sobie więcej wódki.
   Zaczęłam przeciskać się wśród zgromadzonego tłumu, lekko się chwiejąc. Znalazłam drzwi prowadzące na tyły rezydencji i popchnęłam je, czując powiew świeżego powietrza. Tuż przy tarasie znajdował się olbrzymi basen, więc usiadłam blisko niego, na kamiennych schodkach.
Miałam tylko nadzieję, aby nie puścić pawia, bo głowa aż mi pulsowała z bólu.
Zdjęłam szpilki i zamoczyłam stopy w wodzie. Była przyjemnie zimna, mogłam w końcu chwilę odpocząć i pomyśleć.
   Jednak mój spokój nie trwał długo, bo zaledwie parę minut później usłyszałam nade mną głos.
- Jak tam, piękna Vivian?
Spojrzałam w górę i zobaczyłam Jack'a. Wywróciłam oczami i mlasnęłam z niesmakiem. Czy ten koleś byłby łaskaw się ode mnie odpieprzyć raz na zawsze?
- Dobrze, brzydki Jack'u.- odparłam obojętnie.
- Dlaczego brzydki?
- Bo tak.- wzruszyłam ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.- nie chcę mi się gadać.
- Jest tyle różnych rzeczy, które moglibyśmy robić w tym momencie, zamiast gadać...
Skrzywiłam się i nawet nie chciałam się domyślać, co miał na myśli. Najszybciej jak potrafiłam, założyłam z powrotem szpilki i z wielkim wysiłkiem wstałam.
- Idę stąd.- oznajmiłam Jack'owi i wyminęłam go, chcąc wrócić do Rosalie i wypić jeszcze ostatni mały, maluteńki kieliszek wódki.
- Już? Dlaczego tak szybko?- zatrzymał mnie i położył swoją dłoń na moim policzku- Noc jeszcze młoda, księżniczko.
Zbliżył się bardziej, przez co poczułam jego oddech, który śmierdział nie tylko alkoholem, ale również fajkami. Nienawidziłam palenia. Strąciłam jego rękę z policzka, bo sam dotyk wywoływał u mnie obrzydzenie.
- Nie nazywaj mnie księżniczką.- wymamrotałam zirytowana. Nie znosiłam tego określenia, brzmiało jak kierowane do niewinnej dziewczynki z przedszkola. A ja stanowczo nie byłam niewinna.
- Kiedy to tak słodko brzmi, Vivian.- usta Jack'a zaatakowały moją szyję, zostawiając na niej mokre ślady, bo pocałunkami tego nie można było nazwać. Miałam ochotę mu zwymiotować na włosy. Kiedy spróbowałam odepchnąć Jack'a, ten przyszpilił mnie do drzwi prowadzących do środka.
- Przestań, Parker.
Ale on nie słuchał, tylko dalej kontynuował. Czułam do niego wstręt, chciałam, by zostawił mnie w pokoju. Był tak samo pijany jak ja, jeżeli nie bardziej.
- Wiem, że tego chcesz. Nie graj już takiej niedostępnej. Chociaż przyznaję, gdy taką udajesz, jeszcze bardziej mnie podniecasz...
Skierował swoje ręce na moje pośladki, a wtedy już zupełnie spanikowałam, bo zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Sukinsyn chciał mnie zgwałcić.
- Jack, zostaw mnie!
- Przecież nikt nas tutaj nie widzi.- zaśmiał się zadowolony z siebie.
Sięgnęłam prawą ręką za plecy, do klamki od drzwi i pociągnęłam w dół, ale ani drgnęła. Musiał na początku zamknąć zamek na klucz. Już nie czułam się tak pijana, strach sprawił, że alkohol wyparował ze mnie w jednym momencie.
- Nie wejdziesz do domu, dopóki nie skończymy.- wysapał ochrypłym głosem, unosząc moje dłonie nad głową i skutecznie je unieruchamiając.
Pocałunkami zaczął schodzić do dekoltu, a jedna ręka przesunęła się na uda, by rozsunąć mi nogi. Krzyknęłam "pomocy" i tym momencie, rozzłoszczony Jack uderzył mnie w policzek i zasłonił usta.
- Cicho bądź, suko! Dopiero będziesz krzyczeć, ale moje imię, dopiero, gdy ściągnę z ciebie tę sukienkę. Wiem, że mnie pragniesz, Vivian...
Jedna łza spłynęła mi po policzku, słysząc jego słowa. Nie chciałam tego, nie mogłam na to pozwolić. Naciskał na mnie coraz mocniej i miałam wrażenie, jakbym kurczyła się pod jego ciałem.
Nagle poczułam ogromną determinację, to było jak objawienie. Przypomniałam sobie, co ze sobą zabrałam.
- Jack, chwileczkę, proszę.- wyszeptałam delikatnie do jego ucha uśmiechając się sztucznie, wkładając w to jak najwięcej swojej silnej woli- Źle się zachowałam, przepraszam. Sama się rozbiorę, dla ciebie.
Ten, gdy usłyszał moje słowa był zdziwiony, ale sekundę później również uśmiechnął się szeroko. Poluźnił swój uścisk i chwycił mnie za biodra, przekonany o mojej uległości- Mogę ci pomóc, nie produkuj się za bardzo, jeszcze nie teraz, księżniczko.
Dopięłam swego. Przez to, iż Parker przesunął swoje brudne łapy na biodra, moje ręce były wolne. Kiedy próbował zdjąć ze mnie sukienkę, chwyciłam szybko za broń, która znajdowała się za przepaską. Na szczęście sukienka nie była zbyt obcisła, więc Jack nie wyczuł spluwy wcześniej, albo po prostu nie zwracał na to uwagi przez chore pożądanie.
Kolbą pistoletu walnęłam bruneta w tył głowy, ale nie tak mocno, by stracił przytomność. Wydał z siebie syk i opadł na kolana, trzymając się za głowę.
Dołożyłam mu bardziej i kopnęłam go między nogi. Jack zaskomlał zszokowany, kuląc się na ziemi.
- Pieprzony zboczeńcu, myślałeś, że możesz mnie tak po prostu zgwałcić?!- spytałam z nienawiścią, pochylając się lekko w jego stronę.- nie jestem jedną z tych twoich dziwek!
- Jak śmiałaś mnie uderzyć?- wybełkotał zataczając się.
- Hm, moja odwaga chyba nie zna granic.- zmrużyłam oczy.- i jeszcze jedno: nie jestem księżniczką, ale możesz mnie nazywać królową. To bardziej do mnie pasuje.
- Pożałujesz tego, kurwa! Popamiętasz mnie!- Jack powoli wstał, trzymając się za krocze i wykrzywiając twarz w bólu. Zaczął iść w moim kierunku, ale wtedy stanęła przy mnie trzecia osoba, zasłaniając mnie nieznacznie.
- Dosyć, Parker. Vivian chyba powiedziała "nie". Zresztą wątpię, żeby ciebie zapomniała, choć myślę, że raczej ty nie zapomnisz jej. Bolą cię jaja, Jack? To jeszcze nic, w porównaniu co do tego.
Luke minął mnie i uderzył Parkera pięścią w twarz. Siła tego uderzenia sprawiła, że tamten znów wylądował na ziemi. Blondyn jednak nie zamierzał na tym skończyć i jeszcze raz wymierzył mu cios. Zobaczyłam, jak z nosa Jack'a prysnęła krew. Musiał mu złamać nos.
Hemmings kopnął go następnie w brzuch i jeszcze raz w krocze. Jack zaczął  bardziej skomleć i prosić, aby Luke go zostawił, jednak on nie miał tego w planach. Podniósł bruneta za kołnierzyk granatowej koszulki polo i wrzucił go brutalnie do basenu.
Otworzyłam usta, widząc jego złość, kiedy wpatrywał się z nienawiścią w Parker'a, który chwycił się kurczowo drabinki i oddychał szybko, zaskoczony gwałtownością zachowania przeciwnika.
- Zapamiętaj sobie tę lekcję, skurwysynie. Szanuj płeć piękną i nigdy nie zmuszaj do niczego, kiedy pani nie ma na ciebie ochoty.
Wypowiedział to zdanie ze szczerością w głosie, jakiej wcześniej u niego nie słyszałam. Jego tors unosił się i opadał już wolniej, powoli się uspokajając.
Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Pomógł mi, to na pewno. Tyle, że sama bym sobie dała radę, przecież odepchnęłam od siebie Jack'a. Hemmings po prostu zareagował dużo ostrzej ode mnie. Znalazł się przy mnie tak szybko, że nawet nie wiedziałam skad się wziął...
   Zdziwiło mnie jego obronne zachowanie, w końcu nie pałał do mnie sympatią, a jednak pobił gnoja, który próbował mnie zgwałcić. Szczerze, to nie spodziewałam się tego po nim. Gdy wymierzał kolejne ciosy Jack'owi, widziałam w jego oczach pewien rodzaj furii. Przeraziłam się wtedy, ponieważ to był znak, że musiał robić to wcześniej.
Przypomniały mi się słowa Rosalie, która mówiła, iż Hemmings pobił kiedyś jakąś kobietę. Czy to mogła być prawda?
Dlaczego w takim razie powiedział "szanuj płeć piękną"? Przecież to by się wykluczało... Może to były tylko plotki? Ludzie przecież uwielbiali rozmawiać o cudzym życiu, bardziej niż o własnym. Jeszcze bardziej lubili wymyślać różne kłamstwa na czyiś temat, a charakter Luke'a pozostawiał sporo do życzenia. Lecz w tym momencie, kiedy stanął w mojej obronie, zobaczyłam małe światło w jego czarnej duszy. To światło było nadzieją, było czymś, co sprawiało, że nie był do końca taki podły, jak mi się wydawało. Dostrzegłam w nim małą iskierkę dobra, bo nie olał sprawy i znokautował Jack'a z mojego powodu. A wcale nie musiał tego robić, biorąc pod uwagę nasze oziębłe stosunki. Może jednak źle go osądziłam? Może Luke Hemmings nie był do końca bezwzględnym dupkiem pozbawionym serca?

***

Od autorki: Nasza dzielna Vivian nie dała się Jack'owi, co? :D Parker rzeczywiście zapamięta ją na dłuuugo, a szczególnie po wejściu Luke'a. Vivian zaczyna postrzegać go w zupełnie innym świetle, ale czy to wystarczy, aby całkowicie zmieniła do niego stosunek? 
Sami zobaczycie czytając dalsze rozdziały "Stripped", kocham was mocno x

sobota, 31 października 2015

Rozdział VI



Vivian's POV

   Nigdy nie lubiłam pożegnań, ale nie sądziłam, że niektóre mogą być tak trudne. Był wtorek, dwunastego listopada, a ja gniłam w szkole, zamiast być z moim tatą. Pewnie właśnie szykował się do wyjazdu, pakując wszystkie ważne dla niego rzeczy... Kiedy zapytałam go, czy mogę zostać w ten dzień w domu, odpowiedział mi, że nie ma mowy, ponieważ nadal nauka powinna być dla mnie priorytetem. Ale w tej chwili, ważniejsza była każda minuta z nim spędzona. Dzisiaj nastał dzień jego wyjazdu. Jako doświadczony żołnierz miał lecieć razem z wojskiem do Afganistanu - szmat drogi. Miałam przygnębiający humor, bo wiedziałam, że znowu zacznę się zamartwiać o jego życie. Może i żołnierze sporo zarabiają, ale jakim kosztem? Większość znajomych taty poległo na wojnie, co tylko pogłębiało mój niepokój. Sam Thomas całkiem dobrze sobie radził z wydarzeniami, które miały miejsce, lecz zawsze coś zostawia piętno na osobie, która widziała śmierć innych, prawda? A ja po prostu chciałam, żeby został ze mną. Chociaż jeszcze na chwilę...
- Viv, wszystko w porządku?- Rose dotknęła mojego ramienia, przyglądając mi się z zatroskaną miną.
- W porządku? Hmm, pomyślmy...- przyjęłam ironiczny ton głosu.- biorąc pod uwagę, że dzisiaj mój tata wyjeżdża i nie wiem kiedy go następnym razem zobaczę? Och tak, czuję się rewelacyjnie.
Blondynka westchnęła i zabrała dłoń. Wiedziała, że lepiej mnie nie prowokować w takich chwilach, szczególnie gdy chodziło o pracę Thomas'a.
- Wiem, nawet sobie nie wyobrażam, jak musisz się czuć... Mogę ci jakoś pomóc?
Spojrzałam na nią. Nie zasługiwała na to, by wyładowywać na nią mojej złości, musiałam się trochę opanować. Byłam opryskliwa, a ona proponowała mi pomoc, była najlepszą przyjaciółką na świecie.
- Nie sądzę. Przepraszam, że jestem taka wredna... Po prostu to co się uzbierało od kilku dni źle na mnie wpływa.
- Rozumiem. W końcu okazało się, że Ashton przyjaźni się z Luke'iem i jeszcze wyjazd twojego ojca...- pokręciła głową z rezygnacją- musisz być niesamowicie silna, aby to wszystko znieść, Vivian.
Och, minęły cztery tygodnie od mojego spotkania z Ashton'em po raz pierwszy od wielu lat, a już nie dotrzymał słowa i nie spotkał się ze mną. Byłam zawiedziona, a później wściekła, zastanawiając się dlaczego nie dał znaku życia.
- Staram się.
- Panno Johnson, panno Smith!- wrzasnęła nauczycielka od literatury angielskiej- Czy ja wam w czymś przeszkadzam?!
Zrezygnowana wywróciłam oczami i w tym samym czasie co Rosalie odrzekłam:
- Właściwie tak.
- Nie, pani profesor.
Nauczycielka otworzyła usta ze zdziwienia i zamrugała parokrotnie oczami. Nigdy wcześniej nie odezwałam się tak do nikogo z kadry, ale w tym momencie nie miałam siły nawet udawać, że interesuje mnie lekcja.
- Co to ma znaczyć?
Rose kopnęła moją nogę pod ławką, bym zamilczała, lecz nie czułam takiej potrzeby.
- Niech mi pani powie, po cholerę mi wiedzieć, że Szekspir był homoseksualistą? To ma mi pomóc w życiu, kiedy skończę liceum? Bo wątpię, czy w ogóle za pięć lat będzie mi to potrzebne. Tak bardzo interesuje panią życie innych, ponieważ nie ma pani własnego? Lekcja literatury angielskiej jest chyba po to, aby analizować powieści, a nie rozmawiać o orientacji autorów.
Cała klasa wpatrywała się we mnie z przerażeniem na twarzach. Nikt nie sądził, że odważyłabym się powiedzieć coś takiego.
- Smith, zostań po lekcji.- oznajmiła nauczycielka.
Parsknęłam cicho w odpowiedzi. Nerwy puściły mi do tego stopnia, że miałam w dupie to, co pomyśli o mnie ta kobieta, która zresztą nigdy mnie nie lubiła.
Kiedy zaczęła kontynuować lekcję, moja przyjaciółka wyszeptała z desperacją.
- Vivian, proszę uspokój się, bo będziesz mieć problemy!
- Już mam i kilka dodatkowych, nic nie zmieni.- wymamrotałam pod nosem.
   Postanowiłam jednak bardziej się opanować i do końca już siedziałam cicho.
Po lekcji nauczycielka powiedziała mi, że zmieniłam się na gorsze i mnie nie poznaje. Słuchałam jej uwag w milczeniu, starając się nie wybuchnąć, bo nawet nie wiedziała co było tego powodem. Nie miałam jednak zamiaru tłumaczyć jej, iż to przez stres związany z wyjazdem mojego taty.
Miałam zostać w piątek dwie godziny po lekcjach, by odpracować "moje pyskowanie".
Chwyciłam torbę z książkami i skierowałam się na następne zajęcia, kiedy usłyszałam za sobą moje nazwisko.
- Smith, zaczekaj!
Obróciłam się i widząc, kto nadchodził, skarciłam siebie samą w myślach za to, że się zatrzymałam. Wśród tłumu panującego w szkole, przeciskał się Hemmings.
- To chyba jakieś pieprzone żarty.- bąknęłam.- Jeszcze ty tutaj jesteś potrzebny...
- Ja także się cieszę, że cię widzę.- powiedział z ironią.
- Czego chcesz?
Luke zmarszczył brwi, uśmiechając się drwiąco.
- Dlaczego od razu tak ostro? Wyluzuj się, mała.
Zacisnęłam pięści. Ten chłopak stanowczo mnie wkurwiał i wnioskowałam z jego zachowania, że miał do mnie taki sam stosunek. Dręczyło mnie, dlaczego w ogóle zaczynał rozmowę, skoro nie pałał do mnie wielką sympatią. Chyba chodziło mu tylko i wyłącznie o wprawienie mnie w jeszcze gorszy nastrój.
- Nie jestem mała.- odpowiedziałam twardo, wiedząc, że jest inaczej. Miałam zaledwie metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, co czyniło mnie przynajmniej dwadzieścia centymetrów niższą od Luke'a.
- Naprawdę? Cóż, mam wrażenie, że nawet jakbyś przyszła w swoich najwyższych szpilkach, pozostałabyś tą samą małą Vivian Smith.
- Doprawdy, jesteś aż taki duży?-dopiero po chwili zdałam sobie sprawę jak to zabrzmiało.
- Och, zdziwiłabyś się- uśmiechnął się jeszcze szerzej i uniósł brew, najwyraźniej powstrzymując się od wybuchu śmiechu. Palant.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam od niego, ale dogonił mnie i zacisnął palce na moim łokciu, sprawiając, że się zatrzymałam. To już było takie trzecie przekroczenie granic dotyku.
- Wiesz, że jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać?- odezwał się niskim głosem. Przeszły mnie ciarki, widząc jak świdruje mnie wzrokiem.
- Według mnie już skończyliśmy.- warknęłam w jego stronę i bezskutecznie próbowałam się wyrwać.
- Spokojnie, Vivian, nie szarp się. Chcę tylko porozmawiać.
Odetchnęłam głęboko i z oporem spełniłam jego prośbę, obiecując sobie w duchu, że kiedyś za to zapłaci; za te jego cholerne rozkazy.
- Widzisz? Od razu lepiej.- puścił moją rękę i popatrzył na mnie z satysfakcją.- w ogóle to gratuluję akcji na literaturze. Babka była nieźle wkurzona.
Oparłam dłoń na biodrze, zastanawiając się do czego zmierzał.
- Pochwała od samego Luke'a Hemmings'a? Uszczypnij mnie, bo chyba się przesłyszałam.- rzuciłam jadowicie.
Luke zachowywał się jednak, jakby nie słyszał mojej odpowiedzi.
- Zawsze wiedziałem, że masz niezły charakterek, ale dotychczas nie odezwałaś się tak... bezczelnie do nauczyciela. Szczerze, to nawet nie sądziłem, że stać ciebie na coś takiego.
Jezu czy on nie mógłby zamknąć tej swojej pięknej buźki?
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz, Hemmings. Mam zły humor, więc nie radzę ci mnie drażnić.
- Och, kiedy drażnienie z tobą sprawia mi wiele przyjemności, Smith.- wyciągnął rękę i dotknął kosmyka moich włosów, który wysunął się zza niebieskiej opaski. Spojrzałam na niego jak na wariata, bo ten gest był... można nawet powiedzieć, że był delikatny. Przysunął się do mnie, tak, że jednocześnie prawie dotykałam nosem, jego szyi. Mój oddech stał się płytki, kiedy jego ręka przesunęła się na szyję i miałam wrażenie, iż zaraz zaciśnie na niej swoje palce, ale potem powędrowała do mojego prawego obojczyka i zaczęła kreślić na nim jakieś ślady, sunąc do lewego. Bardzo chciałam w tym momencie się odsunąć, chciałam, aby przestał, bo prawie nogi się pode mną ugięły. To co robił było niewłaściwe, ale z jakiegoś chorego powodu całkiem przyjemne, jednak starałam się nie wydobyć żadnego dźwięku, który przyniósłby mu satysfakcję.
- Nie uwolnisz się ode mnie, Vivian... Czy tego chcesz, czy też nie.
   Gdy to rzekł, z uśmiechem na twarzy, odszedł w stronę tłumu. Przełknęłam ślinę, oddychając najgłębiej jak się dało. Ten incydent był mocno popieprzony, jak sam Luke. Nie mogłam mu więcej pozwolić, by w ogóle mnie dotknął w taki sposób. Czułam się nieswojo, będąc tak blisko blondyna. Po niemal miesiącu znajomości z nim, zawsze kończyło się na groźbach z jego strony, lecz nigdy nie przeszło do czynów, więc przestałam wierzyć we wszystko co mówił. 
Odnalazłam Rosalie, która stała przed klasą od historii, wpatrując się w swojego iPhone'a. Zdziwiło mnie to, ponieważ zazwyczaj nie stała samotnie z telefonem, tylko starała się rozmawiać z innymi. Zmarszczyłam lekko brwi i podeszłam do niej.
- Rose, coś się stało?
Przyjaciółka podniosła wzrok z nad komórki. Dostrzegłam w jej oczach pewien rodzaj złości, co nie było dobrym znakiem.
- Vivian, musimy porozmawiać.- powiedziała cicho. "Musimy porozmawiać" zawsze zwiastowało najgorsze.
- O co chodzi?
Blondynka wzięła głęboki oddech i zapytała poważnym głosem:
- Co jest pomiędzy tobą, a Luke'iem?
Otworzyłam usta ze zdziwienia, bo nie do końca zrozumiałam pytanie.
- Rose, co to w ogóle za pytanie? Nic między nami nie ma.
- Nieprawda.- założyła ręce na piersi, posyłając mi spojrzenie, które mówiło, że nie wierzy w moje słowa- Widziałam to co przed chwilą się wydarzyło. On zachował się... przerażająco. Przez chwilę to wyglądało jakby chciał cię udusić! Co takiego zrobiłaś, że w ten sposób cię traktuje?
Westchnęłam i pokręciłam głową. Z punktu widzenia osób trzecich faktycznie wyglądało to trochę dziwnie, ale nie sądziłam, że ktoś nas obserwował.
- Nie mam pojęcia! Poważnie, po prostu od początku mamy konflikt i... och, to skomplikowane...
- Viv, a jeżeli on jest złym chłopakiem? To znaczy, niebezpiecznym?Po tych wszystkich incydentach to bardzo prawdopodobne. No i... słyszałam o nim trochę...
- Co słyszałaś?- spytałam zdezorientowana. To już zaczęły się plotki? Po czterech tygodniach szkoły, od kiedy przyszedł?
- Hm... Ludzie mówią, że Hemmings jest zamieszany w różne kryminalne sprawy. Pobicia, groźby i tak dalej. Podobno niektórzy nawet widzieli, jak bił jakąś kobietę!
Wzięłam głęboki oddech. Cholera, kobietę? Nie wiedziałam co mam o tym myśleć: czy Luke uderzyłby kiedyś kobietę? Pamiętałam jego mocny uścisk na łokciu, ale jeszcze nie podniósł na mnie ręki, czy byłby do tego zdolny? Z drugiej strony, to co Johnson słyszała, to tylko plotki i nie wiadomo czy prawdziwe...
- Nie powinnaś wierzyć innym dopóki nie ujrzysz tego na własne oczy. Poza tym, przez pierwsze dni, gdy go poznałaś, mówiłaś zupełnie coś innego.
Pamiętałam gdy Rose ciągle gadała o tym, jaki Luke jest przystojny i pociągający jak diabli, a ani słowem nie wspomniała o tym, że mógłby być damskim bokserem.
- Och, wiem co mówiłam.- skrzywiła się- ale cofam to. Teraz zaczynam się o ciebie bać. A jeżeli naprawdę jest niebezpieczny?
- Nie przejmuj się, Rosalie. W końcu twoja przyjaciółka dostała niedawno broń z agencji, więc niech tylko Hemmings czegoś spróbuje, a pociągnie za spust.- powiedziałam starając się ją uspokoić. Przestałam obawiać się jakiś poważnych ataków z jego strony i nie zamierzałam nawet o tym myśleć.

***

   Po ostatniej lekcji byłam cała w skowronkach. Miałam całe popołudnie, by spędzić trochę czasu z tatą i nie zamierzałam tego zmarnować. Rose zaproponowała mi podwózkę do domu, na co chętnie przystanęłam. Idąc z przyjaciółką szkolnym parkingiem, pytałam ją jak się sprawy mają z Cal'em.
- Sama nie wiem...- wzruszyła ramionami.- jest świetnym kolesiem, mamy wspólny język, zainteresowania. Nawet oboje lubimy tą samą pizze! Ale ostatnio nie odbierał moich telefonów i nie było go w szkole od dwóch dni. Zaczynam się martwić...
Biedna Rose. To co działo się między nią, a Cal'em, musiało być ważne, skoro tak jej zależało... Była cudowną dziewczyną i zasługiwała na szczęście. Postanowiłam, iż urwę Hood'owi łeb, jeżeli ją zrani. Calum nie przyszedł do szkoły, a skoro nie odbierał telefonów nawet od Rosalie, to coś było nie tak.
- Dzwoń, dopóki nie odbierze.- doradziłam jej.- bo jeśli celowo odrzuca twoje połączenia, to będzie miał ze mną do czynienia.
- Viv...- przerwała mi Johnson, zatrzymując mnie i wskazując podbródkiem na prawą stronę parkingu.- Patrz kto tam stoi!
Obróciłam wzrok i spostrzegłam mojego tatę. Stał przy swoim srebrnym samochodzie, patrząc na mnie z czułością. Najwyraźniej tak samo jak ja, nie mógł się doczekać, kiedy wrócę do domu, więc postanowił po mnie przyjechać. Prędko pożegnałam się z Rosalie, obiecując, że do niej napiszę i podbiegłam do taty, rzucając mu się na szyję.
- Kochanie, uważaj bo mnie udusisz!-powiedział Thomas z uśmiechem.
- Tak się cieszę, że tutaj jesteś!-zawołałam podekscytowana.- No i z tego, że nie muszę prosić się, by Rose mnie odwiozła...
Ojciec zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi auta.
- Mogłabyś pojechać kiedyś rowerem do szkoły, to byłaby dobra oszczędność na paliwie.- już chciałam wsiąść do samochodu, kiedy znów się odezwał- Vivian, czyż to nie Jack?
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w kierunku budynku szkoły, z którego wychodził nie kto inny jak Jack Parker, ten sam, co jako pierwszy wyśmiewał Cal'a.
Miałam straszliwego pecha, ponieważ mój ojciec bardzo go lubił. Jack był bogatym chłopakiem z dobrego domu, chociaż po jego zachowaniu ciężko było w to uwierzyć. Największy idiota w roczniku, zapatrzony w siebie i arogancki dupek. To były wszystkie przymiotniki, które go określały. Jack był nawet gorszy od Luke'a. Na nieszczęście tata uważał Parker'a za dobrego chłopaka, tylko dlatego, że nie poznał jego prawdziwej twarzy.
- Tak, to on. I co z tego?
- Idzie do ciebie, Vivian.
Skrzywiłam się, widząc jak Jack był coraz bliżej.
- Dzień dobry, panie Smith.- Jack uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów- Witaj, Viv. Dobrze dziś wyglądasz.
Uśmiechnęłam się z przekąsem, niechętnie reagując na jego towarzystwo. Naprawdę nie miałam ochoty rozmawiać z tym zadufanym w sobie pajacem.
Thomas jednak był innego zdania, objął mnie troskliwie ramieniem i rzekł:
- Jack, dawno cię nie widziałem. Co u ciebie?
- Wszystko dobrze, panie Smith. Tylko strasznie dużo nauki, szczególnie nie radzę sobie z chemią. Niestety nie jestem z tego przedmiotu dobry, więc szukam kogoś kto mógłby mi pomóc...
Wiedziałam do czego zmierzał Parker. Chemia szła mi całkiem nieźle, przez co byłam jawnym celem na osobistą korepetytorkę.
- Doprawdy?- zapytał tata- Vivian mogłaby ci pomóc!
Zacisnęłam pięści, próbując nie wybuchnąć.
- Przepraszam Jack, ale nie mam teraz na to czasu.
- Przemyśl to, twoja pomoc bardzo by mi się przydała.- mrugnął do mnie.
- Tak, tak...Mhm, chcę spędzić z tatą dzisiejszy dzień... Porozmawiamy później, okej?
- Och, rozumiem.- odpowiedział, przeczesując palcami czarne włosy.- Przyjdź chociaż na imprezę, którą robię w najbliższą sobotę, u mnie w domu. Proszę, Viv, bez ciebie nie będzie zabawy!
Boże, ten to się nie poddawał.
- Świetny pomysł!- ton głosu ojca był zbyt rozradowany- Musisz się trochę rozerwać, a to na pewno ci nie zaszkodzi... Potrzeba ci towarzystwa innych, szczególnie teraz.
Wzniosłam oczy ku niebu.
- Okej, będę tam.- ucięłam krótko.
Jack uśmiechnął się i odszedł zadowolony, w stronę swojego samochodu.
- Nie chcę iść na żadną imprezę, którą on robi.- burknęłam, zapinając pasy w samochodzie, kiedy tata włożył kluczyki do stacyjki.
- Vivian, wiem, że będzie ci ciężko, kiedy wyjadę.- spojrzał mi w oczy- ale nie chcę, abyś cały czas myślała o tym co robię i czy jeszcze żyję. Zapewniam cię, że nic mi się nie stanie. Jestem silnym facetem, który ma jeden cel: wrócić do swojej najpiękniejszej córeczki.
Zamrugałam parokrotnie oczami, bo poczułam jak zbierają mi się w nich łzy i pocałowałam tatę w policzek. To czym obdarzał mnie codziennie: uśmiechem, miłym słowem i gestem, to wszystko zastępowało mi matkę. Podziwiałam go za to, ile potrafi dla mnie zrobić, a poświęcił całego siebie, aby mnie wychować.
- Zjedzmy coś w orientalnej restauracji, co ty na to?- zaproponował, odpalając silnik i ruszając- Tak jak za starych, dobrych czasów.
Pokiwał głową, uśmiechając się promiennie.
- Vivian.- rzekł, zatrzymując samochód.- znasz tego chłopaka?- wskazał na trawnik szkoły, w miejsce, gdzie stał Luke, rozmawiając z Michael'em. Zdziwiłam się, że mnie o o zapytał, no bo dlaczego miałoby to być ważne?
- Ja... Nie bardzo... Po prostu chodzimy do tej samej szkoły i czasami z nim porozmawiam ma przerwie.- nie wiedziałam do czego zmierzał, więc postanowiłam nie mówić szczegółów naszej znajomości.
- Lepiej trzymaj się od niego z daleka. To nie jest dla ciebie dobre towarzystwo.
Skąd tata mógł to wiedzieć? Czyżby znał Hemmings'a i wiedział kim on jest?
- A ty go znasz?- spytałam, siląc się na beztroski ton głosu.
- Kojarzę go.
- Skąd?
Thomas zaczął uderzać opuszkami palców o kierownicę, przez co rozpoznałam jego zdenerwowanie.
- Nieważne. Po prostu uważaj, kiedy jesteś blisko niego.
Nie drążyłam więcej tego tematu, bo ojciec był drugą osobą, tuż za Rosalie, która również doradzała mi, aby nie zadzierać z Hemmings'em. Jechaliśmy w ciszy, dopóki nie zaczął tematu, którego najmniej się spodziewałam.
- Ashton wrócił.- spojrzałam na niego zdziwiona.- Był dziś u nas w domu, powiedział, że spotkaliście się miesiąc temu. Przepraszał za to, że dopiero teraz się odezwał, ale miał jakieś problemy. Podał mi swój aktualny numer i mam ci go przekazać.
Założyłam ręce na piersi, bo nadal byłam odrobinę na niego wkurzona, że tak długo się nie odzywał.
- Ach, czyli przyszedł z tym do ciebie, ponieważ bał się mojej reakcji? Dlatego czekał, aż wyjdę do szkoły? Jaka to hojność z jego strony, że w ogóle jeszcze się pojawił...
Tato zaśmiał się.
- Kochanie, powiedział, że nie mógł wcześniej się odezwać. Przyszedł zupełnie niespodziewanie, bardzo się zdziwiłem widząc go w naszym domu. Ale powiem szczerze, że mały Ashton wyrósł na przystojnego faceta. Kiedy ja wylecę do Afganistanu, on będzie cię odwiedzał jak najczęściej.
- Będzie mnie kontrolował w twoim imieniu?- zapytałam z udawanym przekąsem.
- Coś w tym stylu.
Westchnęłam głęboko. Przynajmniej spróbuję odnowić moją przyjaźń z Ash'em, mam nadzieję, że będzie mnie wspierał, po tym jak Thomas wyjedzie na wojnę. Wtedy wszystko może się gwałtownie zmienić...

***

Od autorki: Witam ponownie! :) Jestem okropnie zmęczona szkołą, praktycznie codziennie padam z nóg, kiedy przychodzę do domu, więc pisanie rozdziałów jest teraz dla mnie trudniejszym zadaniem. Mam jednak nadzieję, że jakoś wytrwam, jeżeli mi pomożecie. Jak? Po prostu wyraźcie swoją opinię na temat rozdziału w komentarzu, to bardzo mnie motywuje przy dalszej "pracy". Niemniej, dziękuję wszystkim, że jesteście i czytacie to ff. Do następnego razu! x