Cały tydzień szkolny okazał się być jednym z tych najgorszych tygodni w historii mojej nauki. Zaledwie w jeden dzień oblałam dwa testy, jeden z angielskiego, drugi z matematyki i zaniżyłam swoją średnią z chemii o jeden stopień. Byłam załamana swoimi wynikami, bo wiedziałam, że jeżeli pójdzie tak dalej, nie dostanę się do żadnego dobrego college'u. A najgorsze było to, że tylko w tym roku szkolnym tak źle mi szło. Nie byłam pewna, co było tego powodem, ale musiałam zrobić wszystko, aby to zmienić.
Luke nadal nie pojawił się w szkole, więc to była szansa, którą musiałam dobrze wykorzystać. Na lekcjach, które mieliśmy razem, cały czas czułam na sobie wzrok Hemmings'a. Było to bardzo rozpraszające, a gdy tylko powiedziałam, że ma przestać i zająć się sobą odpowiedział "Ale patrzenie na ciebie to sama przyjemność". Palant.
Kiedy weszłam do domu, chciałam od razu usiąść do książek, ale wtedy przypomniałam sobie, że dziś jest dzień mojego wielkiego triumfu.
Przez cały tydzień byłam tak zajęta, że zupełnie zapomniałam o moim zadaniu z agencji! James Fitz, mężczyzna, który pracował dla "Blood'a" i był dość ważną personą, przylatywał dziś wieczorem na lotnisko w Sydney, aż z Nowego Jorku. Szkoda tylko, że biedaczek nie zobaczy uroków tego miasta, bo nie dożyje jutra...
Postanowiłam, że naukę odłożę na niedzielę, a teraz muszę przygotować się na wieczór.
Gdy po południu mój telefon zadzwonił, aż podskoczyłam ze strachu.Zaczęłam się trochę stresować całym tym zadaniem.
Gdy po południu mój telefon zadzwonił, aż podskoczyłam ze strachu.Zaczęłam się trochę stresować całym tym zadaniem.
Spojrzałam na wyświetlacz i uniosłam brwi, widząc nieznany numer.
- Halo?
- Witaj, kochanie.
Głos mojego taty rozniósł się po drugiej stronie. Pisnęłam zaskoczona i jednocześnie szczęśliwa, że żyje.
- Tato! Jesteś cały i zdrowy? Wszystko w porządku? Kiedy wracasz? Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię słyszę!
Zaśmiał się.
- Ja też się cieszę, Vivian. I bardzo za tobą tęsknie. Nie ma dnia, w którym nie myślałbym o powrocie do domu, ale tutaj nadal trwa wojna, nie wiem, kiedy wyślą mnie do domu.
- Najważniejsze, że żyjesz. Martwiłam się, że coś się stało.
- Tak łatwo starego ojca się nie pozbędziesz.- zachichotałam. Tata zawsze wiedział, jak mnie rozbawić, tylko, że wojna to niezwykle poważna sprawa i nie ma tam miejsca na żarty.- Powiedz mi, jak było u Jack'a? I jak twoje oceny?
Zaczęłam nerwowo okręcać na palcu kosmyki moich włosów. Żadne z powyższych, nie było dobrym tematem,a naprawdę nie chciałam martwić Thomas'a.
- Och, poprawiam oceny, nie będą takie złe.- skłamałam.- A co do imprezy, to porażka. Mówiłam ci, że Parker to wyjątkowo nadęty dzieciak.
Ojciec westchnął.
- Myślałem, że spodoba ci się, to dobra partia na chłopaka. Z tego co widziałem, jest bardzo opiekuńczy.
Tak, pomijając fakt, iż o mało mnie nie zgwałcił.
- Ech, nie bardzo. Możesz mi raczej zrelacjonować, co się dzieję u ciebie.- powiedziałam, zamykając drzwi wejściowe. Pomyślałam, że wpadnę do agencji, przed zadaniem.
- Cóż, wojna to nie jest prosta sprawa. Nie mam nawet pojęcia, czy kiedyś się skończy. Tutaj chodzi o terroryzm, kochanie. Nikomu nie życzę przeżyć, które są tu na porządku codziennym. Ale nie martw się, jestem silny, dam radę.
Pokiwałam głową, nie zdając sobie sprawy, że nie może tego dostrzec. Wierzyłam w niego, tylko po prostu chciałam, żeby już wrócił...
- Vivian, muszę kończyć, wzywają mnie. Zadzwonię niedługo.
- Kocham cię, tato.
- Ja ciebie też.
Trzy słowa, które wywołały u mnie falę radości wystarczyły, by dodać mi sił. Wsiadłam do zamówionej taksówki i podałam adres blisko agencji. Mówiłam sobie, że to tylko człowiek. Śmierć codziennie kogoś zabiera, prędzej czy później i tak by umarł. Zresztą, zapewne nie był wcale święty, jak należał do "Blood'a". To najbardziej krwawa organizacja, na co nawet wskazuje nazwa.
Znałam kiedyś kogoś, kto tam należał i to jak go potraktowali, gdy popełnił błąd, było czymś niedorzecznym. Nie miałam pojęcia kim był szef, bo w takiego typu agencjach trudno się tego dowiedzieć, ale przysięgłam, że jeżeli to zrobię, winowajca poniesie zasłużoną karę.
Zapłaciłam taksówkarzowi za jazdę i ruszyłam do głównego wejścia.
Budynek sam w sobie nie przykuwał większej uwagi. Zwyczajny wieżowiec, jakich wiele było w Sydney, oprócz tego, że znajdował się pod miastem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zasłonięte żaluzje przy każdym oknie, przez co rozpuszczono plotkę, że to opuszczona firma budowlana, która parę lat temu zbankrutowała. Nikt teraz nie zbliżał się tu blisko.
Tak jak z zewnątrz budynek był niezadbany, w środku wszystko wyglądało zupełnie inaczej..
Wbiłam pięciocyfrowy pin na wejściu, bez którego nie weszłoby się do holu oraz odbiłam kartę pracownika, tuż przy drzwiach prowadzących do całej korporacji.
Wystrój był prosty; ściany pomalowane ne biało, gdzie niegdzie przeważały również szare elementy, a czarna podłoga, sprawiała wrażenie zwykłej firmy. Wszędzie kręciło się wiele osób, wiecznie śpieszących się gdzieś, lub pracujących na komputerach.
Podeszłam do biurka sekretarki, ale nie zastałam tam znajomej twarzy. Zamiast Melissy, która zawsze zajmowała to stanowisko, pojawiła się nowa dziewczyna. Miała ciemną karnację, brązowe, pofalowane włosy sięgające mniej więcej za ramiona i czekoladowe oczy wpatrujące się w monitor. Wyglądała na młodą, mniej więcej w moim wieku, co zupełnie mnie zaskoczyło. W końcu w agencji nie pracowało wiele nastolatek.
- Przepraszam?- odchrząknęłam.
Szatynka podniosła na mnie wzrok i uniosła brew.
- Czy Robert jest sam?
Uśmiechnęła się lekko drwiąco. Nie rozumiałam, co jej chodziło.
- Pan McCassie- podkreśliła nazwisko, jakby karcąc mnie, że za użycie jego imienia- Jest teraz zajęty. Mogę cię umówić się na najbliższy termin...
Parsknęłam śmiechem. Ta laska zaczęła grać mi na nerwach. Od dawna tutaj pracowałam, a teraz miałam być umówiona na spotkanie z własnym szefem? Przecież wszyscy wiedzieli, że przyjmował mnie bez uprzedzenia.
- Widać, że jesteś nowa. Nazywam się Vivian Smith i muszę zobaczyć się z Robertem.
Dziewczyna wyszczerzyła oczy i przełknęła ślinę. Wow, nie sądziłam, że moje nazwisko ma, aż takie znaczenie.
- Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że to ty... Pan McCassie jest u siebie w gabinecie.
Skinęłam lekko głową i skierowałam się na piąte piętro, bo właśnie tam mieścił się gabinet mojego szefa.
Zapukałam dwa razy i weszłam do środka. Chyba sekretarka była źle poinformowana, skoro twierdziła, iż jest zajęty. Robert siedział na czarnym, skórzanym fotelu ze splecionymi dłońmi i wpatrywał się w okno. Kiedy mnie spostrzegł, od razu wstał, poprawił marynarkę i wskazał miejsce naprzeciwko siebie.
- Witaj, Vivian. Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj.
McCassie był przystojnym mężczyzną, miał duże powodzenie u kobiet w całej agencji. Przez kruczoczarne włosy, oczy świdrujące najdrobniejszy szczegół oraz wysportowaną sylwetkę i szarmancki ton głosu, wielu kobietom miękły kolana. Mimo swojego atrakcyjnego wyglądu, nigdy nie mówił o sobie. Znałam go od dwóch lat, a nadal nie ujawnił za dużo informacji.
- Przyszłam na chwilę, chciałam się dowiedzieć, czy wyznaczyłeś mi następne zadanie.
Robert uśmiechnął się szczerze.
- Jak zwykle ambitna. Właśnie dlatego wybrałem cię na agentkę, Smith. Świetnie się spisujesz, jednak najpierw wolałbym zobaczyć, jak sobie radzisz z prawdziwym zleceniem. Skończyły się już błahe misje, teraz zostały te poważniejsze. Nie wątpię w twoje umiejętności, ale dziś wieczorem liczy się coś więcej: odporność na ból.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I dam z siebie wszystko, obiecuję. Chcę kontynuować tę pracę... Dzięki niej czuję, że prawdziwie żyję. To co powinno być złe, zamienia się w coś dobrego. Przynajmniej tak sądzę.
Na chwilę zapadła między nami cisza. Szef patrzył na mnie, jakby próbował stwierdzić, czy to co powiedziałam było prawdziwe. Tyle, że to było szczere, słowa wyleciały ze mnie same.
- Mądrze powiedziane.- kiwnęłam głową w podziękowaniu, kiedy ktoś zapukał do drzwi,a potem weszła do pomieszczenia ta sama dziewczyna, która była na miejscu Melissy.
- Alex! Świetnie się składa, że tutaj jesteś.- zwrócił się do mnie. Domniemana Alex usiadła tuż koło mnie, nadal speszona swoim wcześniejszym błędem. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu.
- Vivian, to jest Alex Kingson, będzie ci towarzyszyć w dzisiejszym zadaniu.
Otworzyłam usta ze zdziwieniu. Zaraz, czyli panna sekretarka, była jedną z tych lepszych agentek? Jak to w ogóle możliwe?
- Chyba nie rozumiem. Przecież to sekretarka.
McCassie splótł znów ze sobą dłonie, przeskakując wzrokiem ode mnie, do Alex.
- Ach, o to ci chodzi... Melissa cały tydzień jest na misji w stolicy, więc poprosiłem Kingson o małe zastępstwo. A że się zgodziła, bardzo się uradowałem. Niewielu osobom ufam, a Alex zna się na rzeczy. Na pewno pomoże ci dzisiaj z Fitz'em.
Szatynka posłała mi nieśmiały uśmiech, który odwzajemniłam. Cóż, skoro miałyśmy wspólne zadanie do wykonania, musiałam nawiązać z nią jakiś pozytywny kontakt.
Wychodząc, Alex dogoniła mnie, tuż przy samochodzie wynajętym przez agencję.
- Słuchaj, naprawdę mi głupio.- powiedziała ze szczerością w głosie- gdybym wiedziała, że to ty od razu bym cię wpuściła, ale chciałam spełnić moją funkcję jak najlepiej i...
- Hej, spokojnie.- przerwałam jej.- rozumiem, przecież nie wszyscy w tej branży się znają. Ja za to nie miałam pojęcia, że rozmawiałam z tą wielką agentką, o której Robert tyle mi mówił, widać, że cię ceni.
Dziewczyna odetchnęła, słysząc te słowa. Pochwała od naszego szefa była najważniejszą rzeczą dla każdego pracownika.
- Tak łatwo starego ojca się nie pozbędziesz.- zachichotałam. Tata zawsze wiedział, jak mnie rozbawić, tylko, że wojna to niezwykle poważna sprawa i nie ma tam miejsca na żarty.- Powiedz mi, jak było u Jack'a? I jak twoje oceny?
Zaczęłam nerwowo okręcać na palcu kosmyki moich włosów. Żadne z powyższych, nie było dobrym tematem,a naprawdę nie chciałam martwić Thomas'a.
- Och, poprawiam oceny, nie będą takie złe.- skłamałam.- A co do imprezy, to porażka. Mówiłam ci, że Parker to wyjątkowo nadęty dzieciak.
Ojciec westchnął.
- Myślałem, że spodoba ci się, to dobra partia na chłopaka. Z tego co widziałem, jest bardzo opiekuńczy.
Tak, pomijając fakt, iż o mało mnie nie zgwałcił.
- Ech, nie bardzo. Możesz mi raczej zrelacjonować, co się dzieję u ciebie.- powiedziałam, zamykając drzwi wejściowe. Pomyślałam, że wpadnę do agencji, przed zadaniem.
- Cóż, wojna to nie jest prosta sprawa. Nie mam nawet pojęcia, czy kiedyś się skończy. Tutaj chodzi o terroryzm, kochanie. Nikomu nie życzę przeżyć, które są tu na porządku codziennym. Ale nie martw się, jestem silny, dam radę.
Pokiwałam głową, nie zdając sobie sprawy, że nie może tego dostrzec. Wierzyłam w niego, tylko po prostu chciałam, żeby już wrócił...
- Vivian, muszę kończyć, wzywają mnie. Zadzwonię niedługo.
- Kocham cię, tato.
- Ja ciebie też.
Trzy słowa, które wywołały u mnie falę radości wystarczyły, by dodać mi sił. Wsiadłam do zamówionej taksówki i podałam adres blisko agencji. Mówiłam sobie, że to tylko człowiek. Śmierć codziennie kogoś zabiera, prędzej czy później i tak by umarł. Zresztą, zapewne nie był wcale święty, jak należał do "Blood'a". To najbardziej krwawa organizacja, na co nawet wskazuje nazwa.
Znałam kiedyś kogoś, kto tam należał i to jak go potraktowali, gdy popełnił błąd, było czymś niedorzecznym. Nie miałam pojęcia kim był szef, bo w takiego typu agencjach trudno się tego dowiedzieć, ale przysięgłam, że jeżeli to zrobię, winowajca poniesie zasłużoną karę.
Zapłaciłam taksówkarzowi za jazdę i ruszyłam do głównego wejścia.
Budynek sam w sobie nie przykuwał większej uwagi. Zwyczajny wieżowiec, jakich wiele było w Sydney, oprócz tego, że znajdował się pod miastem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie zasłonięte żaluzje przy każdym oknie, przez co rozpuszczono plotkę, że to opuszczona firma budowlana, która parę lat temu zbankrutowała. Nikt teraz nie zbliżał się tu blisko.
Tak jak z zewnątrz budynek był niezadbany, w środku wszystko wyglądało zupełnie inaczej..
Wbiłam pięciocyfrowy pin na wejściu, bez którego nie weszłoby się do holu oraz odbiłam kartę pracownika, tuż przy drzwiach prowadzących do całej korporacji.
Wystrój był prosty; ściany pomalowane ne biało, gdzie niegdzie przeważały również szare elementy, a czarna podłoga, sprawiała wrażenie zwykłej firmy. Wszędzie kręciło się wiele osób, wiecznie śpieszących się gdzieś, lub pracujących na komputerach.
Podeszłam do biurka sekretarki, ale nie zastałam tam znajomej twarzy. Zamiast Melissy, która zawsze zajmowała to stanowisko, pojawiła się nowa dziewczyna. Miała ciemną karnację, brązowe, pofalowane włosy sięgające mniej więcej za ramiona i czekoladowe oczy wpatrujące się w monitor. Wyglądała na młodą, mniej więcej w moim wieku, co zupełnie mnie zaskoczyło. W końcu w agencji nie pracowało wiele nastolatek.
- Przepraszam?- odchrząknęłam.
Szatynka podniosła na mnie wzrok i uniosła brew.
- Czy Robert jest sam?
Uśmiechnęła się lekko drwiąco. Nie rozumiałam, co jej chodziło.
- Pan McCassie- podkreśliła nazwisko, jakby karcąc mnie, że za użycie jego imienia- Jest teraz zajęty. Mogę cię umówić się na najbliższy termin...
Parsknęłam śmiechem. Ta laska zaczęła grać mi na nerwach. Od dawna tutaj pracowałam, a teraz miałam być umówiona na spotkanie z własnym szefem? Przecież wszyscy wiedzieli, że przyjmował mnie bez uprzedzenia.
- Widać, że jesteś nowa. Nazywam się Vivian Smith i muszę zobaczyć się z Robertem.
Dziewczyna wyszczerzyła oczy i przełknęła ślinę. Wow, nie sądziłam, że moje nazwisko ma, aż takie znaczenie.
- Och, przepraszam. Nie wiedziałam, że to ty... Pan McCassie jest u siebie w gabinecie.
Skinęłam lekko głową i skierowałam się na piąte piętro, bo właśnie tam mieścił się gabinet mojego szefa.
Zapukałam dwa razy i weszłam do środka. Chyba sekretarka była źle poinformowana, skoro twierdziła, iż jest zajęty. Robert siedział na czarnym, skórzanym fotelu ze splecionymi dłońmi i wpatrywał się w okno. Kiedy mnie spostrzegł, od razu wstał, poprawił marynarkę i wskazał miejsce naprzeciwko siebie.
- Witaj, Vivian. Nie spodziewałem się ciebie dzisiaj.
McCassie był przystojnym mężczyzną, miał duże powodzenie u kobiet w całej agencji. Przez kruczoczarne włosy, oczy świdrujące najdrobniejszy szczegół oraz wysportowaną sylwetkę i szarmancki ton głosu, wielu kobietom miękły kolana. Mimo swojego atrakcyjnego wyglądu, nigdy nie mówił o sobie. Znałam go od dwóch lat, a nadal nie ujawnił za dużo informacji.
- Przyszłam na chwilę, chciałam się dowiedzieć, czy wyznaczyłeś mi następne zadanie.
Robert uśmiechnął się szczerze.
- Jak zwykle ambitna. Właśnie dlatego wybrałem cię na agentkę, Smith. Świetnie się spisujesz, jednak najpierw wolałbym zobaczyć, jak sobie radzisz z prawdziwym zleceniem. Skończyły się już błahe misje, teraz zostały te poważniejsze. Nie wątpię w twoje umiejętności, ale dziś wieczorem liczy się coś więcej: odporność na ból.
- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. I dam z siebie wszystko, obiecuję. Chcę kontynuować tę pracę... Dzięki niej czuję, że prawdziwie żyję. To co powinno być złe, zamienia się w coś dobrego. Przynajmniej tak sądzę.
Na chwilę zapadła między nami cisza. Szef patrzył na mnie, jakby próbował stwierdzić, czy to co powiedziałam było prawdziwe. Tyle, że to było szczere, słowa wyleciały ze mnie same.
- Mądrze powiedziane.- kiwnęłam głową w podziękowaniu, kiedy ktoś zapukał do drzwi,a potem weszła do pomieszczenia ta sama dziewczyna, która była na miejscu Melissy.
- Alex! Świetnie się składa, że tutaj jesteś.- zwrócił się do mnie. Domniemana Alex usiadła tuż koło mnie, nadal speszona swoim wcześniejszym błędem. Zmarszczyłam brwi w zastanowieniu.
- Vivian, to jest Alex Kingson, będzie ci towarzyszyć w dzisiejszym zadaniu.
Otworzyłam usta ze zdziwieniu. Zaraz, czyli panna sekretarka, była jedną z tych lepszych agentek? Jak to w ogóle możliwe?
- Chyba nie rozumiem. Przecież to sekretarka.
McCassie splótł znów ze sobą dłonie, przeskakując wzrokiem ode mnie, do Alex.
- Ach, o to ci chodzi... Melissa cały tydzień jest na misji w stolicy, więc poprosiłem Kingson o małe zastępstwo. A że się zgodziła, bardzo się uradowałem. Niewielu osobom ufam, a Alex zna się na rzeczy. Na pewno pomoże ci dzisiaj z Fitz'em.
Szatynka posłała mi nieśmiały uśmiech, który odwzajemniłam. Cóż, skoro miałyśmy wspólne zadanie do wykonania, musiałam nawiązać z nią jakiś pozytywny kontakt.
Wychodząc, Alex dogoniła mnie, tuż przy samochodzie wynajętym przez agencję.
- Słuchaj, naprawdę mi głupio.- powiedziała ze szczerością w głosie- gdybym wiedziała, że to ty od razu bym cię wpuściła, ale chciałam spełnić moją funkcję jak najlepiej i...
- Hej, spokojnie.- przerwałam jej.- rozumiem, przecież nie wszyscy w tej branży się znają. Ja za to nie miałam pojęcia, że rozmawiałam z tą wielką agentką, o której Robert tyle mi mówił, widać, że cię ceni.
Dziewczyna odetchnęła, słysząc te słowa. Pochwała od naszego szefa była najważniejszą rzeczą dla każdego pracownika.
***
Po drodze na lotnisko, dowiedziałam się wielu rzeczy o mojej współagentce. Okazało się, iż jest w tym samym wieku, co ja, tyle, że rzuciła szkołę, bo pasjonowała ją kryminalna kariera. Dołączyła do agencji rok niecałe dwanaście miesięcy temu. Mamy podobne zainteresowania, śmiejemy się z tych samych żartów, a przez blisko rok nie nawiązałyśmy żadnego kontaktu.
- Jak to zrobiłaś, Vivian, że tak bardzo zbliżyłaś się do Roberta? Może i docenia moją pracę, ale to o tobie wszędzie huczy. Jesteś chyba jedyną osobą, której pozwolił przejść na "ty". Wszyscy wiedzą, że traktuje cię inaczej. Jak tego wszystkiego dokonałaś?
Przeczesałam dłonią włosy. Właściwie zastanawiałam się czasami, dlaczego akurat ja. Widziałam, że nie jestem traktowana jak inni agenci, ale nie sądziłam, że to aż takie widoczne.
- Cóż, chyba miałam farta.- zaśmiałam się, chcąc uniknąć tematu. Nie byłam gotowa na tę rozmowę, skoro nawet nie znałam odpowiedzi na jej pytania.
- Jesteśmy na miejscu.- odezwał się taksówkarz. Wysiadłyśmy i ruszyłyśmy na tyły parkingu lotniskowego. Z informacji, które przekazał nam McCassie, wynikało, iż Fitz uda się tam, aby niezwłocznie jechać do "Blood'a".
Wyciągnęłam broń i położyłam palec wskazujący na spuście, ale moja towarzyszka pokręciła przecząco głową.
- Widzę, że aż palisz się do tego, aby strzelić kulkę w łeb temu facetowi, ale zaczekaj jeszcze. Najpierw odrobinę zabawimy się jego kosztem.
Gołym okiem widać było, że Alex jest ode mnie bardziej doświadczona, więc chciałam dać z siebie wszystko, by się do niej przyrównać.
Przyległam do boku najbliższego samochodu, gdy szatynka szepnęła, iż zbliża się nasza ofiara. Ona również schyliła się znacznie, czekając na odpowiedni moment.
Uniosłam lekko głowę, w celu przyjrzenia się słynnemu szpiegowi. James Fiz nie był żadnym wyróżniającym się mężczyzną. Idąc z czarną walizką, przypominał zwykłym turystą, chociaż widziałam, jak w nerwowy sposób cały czas rozglądał się po parkingu. Tego nie robił zwykły turysta, a był to duży błąd, okazać zdenerwowanie.
Kiedy Alex dała znak, wyłoniłyśmy się zza samochodu, kierując wprost na pana Fitz'a. Ten, obracając się zobaczył, że nie znalazłyśmy się przypadkiem w tym miejscu i przyśpieszył. Z punktu widzenia osób trzecich, musiało to wyglądać komicznie: dorosły facet uciekający przed dwoma nastolatkami.
Byłyśmy już blisko niego, gdy nagle James odwrócił się i rzucił czymś w naszą stronę. Ledwo zdążyłam zrobić unik przed noże, który wbił się w tył ciężarówki za mną. Wpatrywał się we mnie oniemiały, iż chybił. Ach, męska duma...
Kingson wykorzystując okazję, wyjęła swój pistolet, ale było za późno, bo facet miał szybki refleks i już trzymał w ręki broń, celując w nas na zmianę.
- "Wolf", czyż nie?- zaśmiał się szyderczo.- a myślałem, że wyślą kogoś bardziej doświadczonego. Odłóż to, dziewczynko. To nie zabawka.
Moja towarzyszka zaklnęła cicho pod nosem i powoli położyła pistolet na ziemię. Gdy tylko Fitz skierował na niego wzrok, przeskoczyłam i z całej siły uderzyłam go w twarz. Usłyszałam strzał i na chwilę straciłam świadomość.
Zobaczyłam Alex, która pokładała się na ziemi, trzymając się za nogę. Pojęłam co się stało. Gdy wymierzyłam mu cios, strzelił w nią, ale udało mu się tylko poniżej kolana. Co było nadzieją, że jak szybko otrzyma pomoc lekarską, nic poważnego się nie stanie.
- Zabij go.- wysyczała.
Jednym zręcznym ruchem kopnęłam go w krocze, na co zawył żałośnie i upadł na ziemię. W jednej ręce miałam swoją broń, w drugiej jego. Kątem oka spostrzegłam, jak mężczyzna sięga do kieszeni płaszcza i wyciąga coś srebrnego. Zareagowałam błyskawicznie. Rzuciłam jak najdalej się dało jego broń i wyrwałam mu z ręki żyletkę, którą wymierzyłam prosto w gardło Fitza. Od razu z rozcięcia zaczęła sączyć się krew, a on sam dławił się, patrząc mi prosto w oczy.
- Och, to ty... Słyszałem o tobie. Smith, prawda?- wyjąkał, przykładając palec do szyi, a ten od razu zabarwił się na czerwono. Krew bardzo szybko wypływała z rozcięcia, chociaż było małe. Przez to, że ją wyciągnął, nie pomyślałam, co dokładnie robię i tak po prostu wbiłam mu ją w gardło.- To ty... Znałaś Daniela...
Wyszczerzyłam oczy ze zdziwienia. Ten facet z jakiegoś pieprzonego powodu wiedział o mnie i o Danielu?
- Gadaj co wiesz.- wysyczałam, pochylając się w jego stronę. Zaśmiał się, ale zmieniło się to w ktuszenie krwią.
- Jesteś tą dziewczyną... Przez którą on teraz nie żyje... A zresztą... I tak był do niczego... Nie nadawał się do tej branży, tak samo... Jak ty.
Oczy zapiekły mnie, słysząc jego słowa. Zamknęłam je mocno na ułamek sekundy, aby znikneły z nich łzy. Przez falę gniewu na tego człowieka, wystrzeliłam dwa razy z pistoletu w jego klatkę piersiową.
- Łżesz! To nie była moja wina!
Kiedy chciałam zrobić to ponownie, poczułam silny uścisk wokół łokcia.
- Vivian, to już koniec.- powiedziała- nie żyje.
Spojrzałam na leżące ciało. Faktycznie, umarł. Ale umarł, obwiniając mnie za śmierć Daniela, mojego najważniejszego powodu, przez którego nienawidzę "Blood'a"...
***
Dopilnowałam, by Alex trafiła pod dobrą opiekę lekarską agencji, gdy tylko sprzątnęłam po Jamesie. Dochodziła północ, a szwędałam się wolno, wciąż myśląc, o tym co powiedział Fitz.
"Jesteś tą dziewczyną... Przez którą on teraz nie żyje..."
Myślałam, że moja głowa eksploduje przez ból. Nie miałam siły dłużej iść. Jedyne o czym marzyłam, to zapomnienie. O wszystkim co mnie dzisiaj spotkało. Już byłam niedaleko domu, łóżka za którym w tej chwili tak bardzo marzyłam, a jednak nie wszystko poszło po mojej myśli.
- Cześć, piękna. Co tutaj robisz o tak późnej porze?
Wzdrygnęłam się, bo dobrze wiedziałam, do kogo należał ten głos.
- Hemmings.
***
Od autorki: Witajcie po dwóch tygodniach przerwy! Jeszcze raz przepraszam, że tak długo to trwało, ale zupełnie nie miałam weny. Wreszcie, gdy tylko się pojawiła, zabrałam się do pisania. :)
Nareszcie ujrzeliście oczami wyobraźni, agencję znaną już z myśli Vivian!
Pozostaje wiele tajemnic z przeszłości, które już niedługo
sami odkryjecie. Mam nadzieję, że przez widoczną tu agresję
głównej bohaterki, nie zraziliście się do niej zbytnio...
Luke wreszcie się pojawił!
Dziękuję, że jesteście <3
Serio musiałaś przerwać w takim momencie? XD Rozdział świetny ;-)
OdpowiedzUsuńostatni-zakret.blogspot.com
Świetny rozdział ^.^ Fajnie się czytało.
OdpowiedzUsuńCzekam na następny rozdział
Pozdrawiam ^^
Ooo nareszcie misja Vivian! Nie mogłam się jej doczekać, wiedziałam że będziesz sztosik i faktycznie! Jej zaskoczyła mnie ta cała historia z jakimś Danielem :o, serio ciekawe może to był jej były albo co? Uwielbiam charaker Viv jest taki ostry, dziewczyna z pazurem :)
OdpowiedzUsuńCzekam na next :*
Oj tak, Vivian to typowo buntownicza osoba :) starałam się jak najlepiej oddać klimat kryminalny tutaj, a nie było łatwo x
UsuńOd początku wiedziałam, że Viv nie jest typem mimozy, ale kurde, zaskoczyło mnie to z jak zimną krwią potrafiła zabić tego mężczyznę. Aż mi ciary przeszły po plecach. Zero zawahania. Nie chciałabym jej nigdy spotkać w roli wroga.
OdpowiedzUsuńInteresujące to co powiedział ten gostek z krwawiącym gardełkiem. Hm... Co przeskrobała Vivian? Czy śmierć tego Daniela rzeczywiście była jej winą? Okazało się, że Vivian ma jednak jakieś mroczne tajemnice. Zaczyna mi się tu coraz bardziej podobać. Nie ma co, potrafisz tworzyć klimat i akcję. Ubustwaim ^^ (przez u otwarte. hehe)
A na koniec jeszcze pan Hemmings. Było to wręcz idealne zakończenie rozdziału.
Czekam na następny i pozdrawiam :*
Pytań coraz więcej, to mi się podoba! <3
UsuńDziękuję za poświęcony czas na przeczytanie x