sobota, 21 listopada 2015

Rozdział IX

Vivian's POV

   Po zajściu z Jack'iem, nie miałam ochoty znaleźć się gdziekolwiek poza moim wygodnym łóżkiem. Zresztą, co innego miałam robić? Zostałam sama.
Tata od dwóch dni nie dał mi znaku życia, a po imprezie Rosalie przysłała mi jednego SMS-a czy wszystko ze mną w porządku. Oczywiście nie powiedziałam jej, dlaczego wyszłam w tamtą noc, to nie była rozmowa na telefon.
Wiedziałam jednak, że w końcu muszę coś zrobić, nie mogłam cały czas leżeć i myśleć. Myślenie o wszystkim co się ostatnio wydarzyło, wcale nie było dobre. I nie chodzi mi tu o Parker'a, ale o Hemmings'a. Zaczęłam go postrzegać inaczej, lepiej. Cały czas miałam go za chamskiego, okropnego chłopaka, a dopiero dwa dni temu zobaczyłam w nim dobro. Ostatnia sytuacja... To było coś nowego, trudno mi się przyzwyczaić do jego dobrej strony.
   W niedzielę rano z wielkim wysiłkiem wstałam z łóżka i założyłam na siebie zwykłą granatową koszulę w kratkę i czarne jeansy. Przeczesałam palcami swoje brązowe włosy, chcąc dodać im trochę objętości. Zaraz po przebudzeniu zawsze były w nieładzie. Zeszłam wolno, po schodach na parter i skierowałam się do kuchni.
Włączyłam mojego iPoda i puściłam "Don't" Ed'a Sheeran'a. Posiadał głos, który był wybawieniem od każdego rodzaju troski, cokolwiek się stało, teksty jego piosenek poprawiały mi humor.
Podśpiewując pod nosem, chwyciłam za patelnię, aby zrobić naleśniki.
Roztrzepując jajka, zdałam sobie sprawę, jak dawno nie kręciłam się po kuchni. Od wyjazdu mojego ojca, chodziłam jeść na miasto z Rose, bo całe to pomieszczenie przypominało mi wszystkie chwile z nim spędzone. To właśnie tutaj najczęściej gotowaliśmy wspólnie obiady.
Kiedy pomyślałam sobie, że w tej chwili tato jest na wojnie, skręciło mnie w żołądku. Wiedziałam na co się godziłam, gdy pytał mnie o zdanie na temat jego powrotu do wojska, ale naszły mnie pytania, czy nie zrobiłam źle, zgadzając się. Nie mogłam go stracić, ale w tej sytuacji zostało mi tylko modlić się, aby szybko powrócił do mnie zdrowy.
Ledwo położyłam talerz ze śniadaniem na stole, usłyszałam dzwonek do drzwi. Westchnęłam głęboko i poszłam sprawdzić kto zakłócił mi spożywanie śniadania. Otworzyłam je i oniemiałam.
U progu stał Ashton. Tak, ten Ashton, który nie dawał znaku życia od miesiąca.
- Witaj Vivian.
Zacisnęłam dłonie w pięści, wpatrując się w blondyna. Podeszłam o krok bliżej chłopaka i uniosłam je, uderzając go mocno w klatkę piersiową.
- Jak możesz sobie tak po prostu przychodzić do mojego domu?!- wykrzyczałam mu prosto w twarz, bijąc go w tors- Znikasz na parę tygodni, a potem jakby nigdy nic mówisz "witaj"?! Idioto, martwiłam się o ciebie!
 - Vivian, przestań!- Ashton złapał moje ręce i unieruchomił.- Wysłuchaj mnie najpierw!
Oddychałam szybko i wyrwałam moje dłonie z uścisku Irwin'a. Byłam na niego cholernie zła za jego ignoranckie zachowanie.
- Proszę bardzo.- oznajmiłam, zapraszając go gestem do środka.- Zobaczmy, co masz na swoje wytłumaczenie.
Chłopak wszedł do domu i usiadł na kanapie w salonie. Utrzymałam chłodny dystans, siadając na fotelu, dalej od niego. Otworzył usta zdekoncentrowany tym zachowaniem, ale zamknął je, widząc, jak bardzo stanowcza byłam.
- Nie zapytam cię, czego się napijesz, moja gościnność się skończyła.- założyłam nogę na nogę, stukając paznokciami o spodnie.
- Zdziwiłbym się, gdybyś to zrobiła.- blondyn uśmiechnął się lekko.- rozumiem to, biorąc pod uwagę, że ostatnio się nie odzywałem.
Milczałam czekając na jego dalsze wyjaśniania. Ashton pochylił się, kładąc łokcie na kolanach i energicznie gładził podbródek. Miał parodniowy zarost i zmęczone oczy. Byłam ciekawa, co się stało w ostatnim miesiącu, bo nie wyglądał za dobrze.
- Ostatnio nie miałem dobrych dni...- powiedział, patrząc w podłogę- Chyba sama widzisz, że nie najlepiej wyglądam. Po prostu... Nie mam teraz łatwo.
- Co to znaczy, Ash?
Spojrzał na mnie, jakby przeżywał męki.
- I to jest problem, Viv. Nie mogę ci powiedzieć.- uniosłam brew zdenerwowana i chciałam wstać i wyprosić Irwin'a, ale zatrzymał mnie- Nie, proszę, wysłuchaj mnie jeszcze. Przebywanie ze mną nie jest bezpiecznie. Dlatego nie pojawiam się zbyt często.
Zaśmiałam się sztucznie, sądząc, że żartuje. Znałam go od tylu lat, iż to zdanie wydawało mi się niedorzeczne. Jednak był niezwykle poważny, więc ucichłam zaskoczona.
- Zależy mi na tobie, naprawdę. Jesteś dla mnie jak rodzina, dlatego muszę cię chronić.
- Chronić?! Chyba sobie żartujesz! Nie możesz tego robić na odległość!
Zmarszczył brwi, jakby dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Niemniej, zastanawiałam się, co doprowadziło Ashton'a do takiego stanu. Jeżeli "chciał mnie chronić" nie musiał się martwić, przecież sama potrafiłam o siebie zadbać. Nawet jeśli on o tym nie wiedział.
 - Może masz trochę racji, Vivian. I bardzo chciałbym ci powiedzieć, w co się wplątałem, ale jeszcze nie mogę. Po prostu zaufaj mi, proszę.
- Ale obiecaj mi, że kiedyś odpowiesz na moje pytania. Nawet nie masz pojęcia, jak się martwiłam przez ostatnie dni! Prawie się nie odzywałeś oprócz tego, że skontaktowałeś się z moim tatą.
- Wiem. I obiecuję, że niedługo wszystko ci opowiem, ale jeszcze nie teraz. Póki co, uważaj na siebie- chwycił moją dłoń.
- Ale dlaczego, Ashton? O co chodzi z tą ochroną?
- Tego też nie mogę ci powiedzieć. Ale... pamiętasz, kiedy miesiąc temu się spotkaliśmy po raz pierwszy od lat? Wtedy zapytałaś mnie, czy nie wplątałem się w coś złego.-zaśmiał się ironicznie- No cóż, kłamałem. Mam przejebane tak, kiedy dotąd nigdy nie miałem. Ale to moje problemy i sam muszę je rozwiązać. A ty nie jesteś teraz bezpieczna, więc błagam Smith, dbaj o siebie i nie ufaj nikomu.
   Przełknęłam głośno ślinę, zamykając na parę sekund oczy. Zachowanie Irwin'a zaniepokoiło mnie, wcześniej nigdy się niczego nie bał, to nie było w jego stylu. Zmienił się, nie wiedziałam tylko czy na lepsze.
- Czy to wpływ Luke'a?- zapytałam prosto z mostu. To dręczyło mnie coraz bardziej, bo od kiedy go z nim zobaczyłam, urwał kontakt, a teraz wymyślił sobie, że to ja jestem w niebezpieczeństwie.
Ashton wywrócił oczami.
-  Nie, Vivian. Znam wasze stosunki, wszystkiego się dowiedziałem. Ale ty widzisz w nim wszelkie zło, a on nie ma z tym nic wspólnego.
- Doprawdy? To dziwne, ponieważ od kiedy ciebie z nim widziałam, stałeś się bardziej mroczny i masz jakieś wielkie tajemnice.
- On nie jest wcale taki zły. Po prostu trochę się pogubił w życiu.- rzekł wstając z miejsca.
Nie wiedziałam, co mam na to odpowiedzieć. Widać, że musieli się bardzo przyjaźnić, skoro Ash wiedział o jego wcześniejszym życiu. Owszem, ostatnio zobaczyłam, że Hemmings ma w sobie coś dobrego, ale co zadecydowało o jego gorszej stronie? Poczułam nagle wielką chęć poznania jego historii.
- Muszę już iść, Vivian. Ale obiecuję, że będę teraz wpadać jak najczęściej. Ochronię cię, będąc przy tobie.- pogłaskał mój policzek. Uśmiechnęłam się lekko, patrząc jak chłopak wychodzi. Może wcale nie będę już sama?

***

   Następnego dnia w szkole nigdzie nie widziałam Hemmings'a. Nie pojawił się na chemii, nielicznej lekcji którą mieliśmy razem, ani na angielskim.Zastanawiałam się co się stało, wcześniej rzadko opuszczał szkołę. 
Gdy tylko skończyłam zajęcia z historii, wyszła na korytarz, gdzie zobaczyłam niecodzienny widok. 
Rose oparta o ścianę, uśmiechała się promiennie. Uśmiechała się do Calum'a, który stał naprzeciwko niej, mając swoje dłonie na jej biodrach. Szeptał jej coś do ucha, z sugestywnym wyrazem twarzy. Ile jeszcze niespodzianek mnie dzisiaj ma spotkać?
- Hej, wy tam.- zawołałam, podchodząc do tej dwójki. Oderwali się od siebie jak oparzeni. Nie miałam pojęcia, że byli razem, stąd moje zaskoczenie. 
- Och, Vivian, nie zauważyliśmy cię...- Rosalie zagryzła wargę rumieniąc się.
- Wcale się nie dziwię.- pokręciłam głową udając złą.- Tak się do siebie kleiliście, że nawet nitka nie zmieściłaby się między was.
Cal odchrząknął, drapiąc się po karku i zerkając na Rosalie.
- No dajcie spokój!- zaśmiałam się, obejmując ramieniem przyjaciółkę- wyglądacie razem słodko jak cukierki! Zawsze wiedziałam, że coś do siebie czujecie. 
- Mhm, Viv. To wcale nie tak...- powiedziała cicho Rose. Zmarszczyłam brwi.
- To może... Zaraz wracam.- oznajmił Hood, odchodząc w stronę Michael'a. 
Spojrzałam pytająco na przyjaciółkę. 
- No co? 
- Co to było, przecież wiesz, że wszystko możesz mi powiedzieć. Pasujecie do siebie, po co to ukrywać?
- Właśnie my... nie do końca jesteśmy razem.
- Jak to nie? Przecież...- przerwałam rozumiejąc o co jej chodziło.- Och. Przyjaciele z korzyściami, czyż nie?
Pokiwała głową. No pięknie. Przecież dobrze wiedziałam, jak jej zależało na Calum'ie, dlaczego po prostu nie mogli się w końcu związać?
- Tak zdecydowaliśmy. Na razie to wystarczy. Boję się zaangażować, nigdy przecież nie miałam chłopaka na poważnie...
Przytuliłam ją w geście pocieszenia. Znałam Johnson, krążyły o niej różne plotki dotyczące jej życia prywatnego, ale wiedziałam, że problem leży w jej sercu. Zawsze była ostrożna do związków, zapewne nie chciała zepsuć relacji z Cal'em, bo na prawdę jej na nim zależało. 
- Będzie dobrze, zobaczysz. Myślę, że znajdziecie inne rozwiązanie, bo to nie była mądra decyzja by tylko się przyjaźnić, a przy okazji całować.
- Chyba tak... W ogóle Viv, dlaczego tak nagle zniknęłaś z imprezy?  
- To długa historia, później ci ją opowiem.- odpowiedziałam, rozglądając się po szkolnym korytarzu.- Widziałaś gdzieś Luke'a?
- Był przed chwilą, rozmawiał z Michael'em, dopóki nie przyszłaś. Czy jest coś o czym nie wiem, Smith? Spałaś z nim w sobotę, u Jack'a?
- Słucham?!- krzyknęłam, słysząc niedorzeczność tego pytania.- Nie! 
- Jeszcze nie.- poprawiła mnie, puszczając oko.
Hemmings najpierw mnie uratował, a teraz unikał? Wszystko na to wskazywało. Ten chłopak był jedną, wielką zagadką. Chciałam poznać jego tajemnice, zastanawiała mnie jego przeszłość. Coś musiało wpłynąć na to, że stał się takim dupkiem, a moim celem było dowiedzenie się o jego życiu. Postanowiłam poznać jego tok myślenia. Miałam tylko nadzieję, że mi się uda.


 ***

Od autorki: Hej hej! Przepraszam, że wstawiam tak krótki rozdział, ale ostatnio
cierpię na spory brak weny. :( Rozdział taki trochę do dupy, wiem.
Żadnej korekty, nie mam w ogóle czasu ostatnio na pisanie.
Poprawię wszystko przy następnej okazji. 
Kocham, Sophie x 

sobota, 14 listopada 2015

Rozdział VIII

Luke's POV

   Odwróciłem się orientacyjnie, bo poczułem na sobie wzrok Vivian. Stała kilka metrów dalej, wpatrując się we mnie z lekko przekrzywioną głową. Jeszcze nigdy nie widziałem, żeby patrzyła na mnie tak jak teraz. W jej oczach było coś, co bardzo mnie zaniepokoiło. To było coś takiego jakby czytała w mojej duszy, znała mój najdrobniejszy grzech. Poczułem się obnażony.
Nie mogła przecież tak w jednej chwili mnie rozszyfrować. Starając się zachować naturalnie, spojrzałem z powrotem na Jack'a.
- Zjeżdżaj.- rzuciłem do bruneta. Ten szybko wyszedł z basenu cały przemoczony, ze złamanym nosem i podbiegł do drzwi prowadzących do willi. Desperacko długo szukał kluczyka, a gdy w końcu go odnalazł, otworzył zamek i wbiegł do środka.
   Mój wzrok padł na pistolet, który leżał tuż pod nogami Vivian. Uniosłem brew. Panna Smith posiadała broń? Wcześniej tego nie zauważyłem, ale w końcu czymś musiała go jebnąć, by się zatoczył.
Kiedy ujrzała na co patrzyłem, szybko schyliła się, podniosła spluwę z ziemi i włożyła do torebki. Czekałem, aż w końcu mi podziękuje, ale podeszła do mnie z wkurzonym wyrazem twarzy.
- Nie potrzebowałam twojej pomocy.- warknęła, stając tuż przede mną. Jeszcze wyżej uniosłem brew. Normalnie każda laska byłaby szczęśliwa i wdzięczna, że jakiś chłopak ją obronił prawda? Od razu zaczęłaby dziękować, rzucając się na szyję. Jednak poczułem ulgę, bo odzywała się do mnie tak jak wcześniej.
- Racja...- powiedziałem wolno, szukając odpowiednich słów.- ale chciałem ci pomóc.
- Dlaczego? 
Myślałem, że żartuje. Ten chuj próbował ją zgwałcić, a ona pyta mi się dlaczego? Owszem, może nigdy nie byłem bohaterem i zamiast chronić innych, raczej ich dobijałem, ale zdążyłem poznać Jack'a i wielką przyjemność sprawiło mi jego uderzenie. 
- Nie rozumiem...
Wywróciła oczami. W mojej obecności, aż nazbyt często to robiła. 
- Czy ja mówię niewyraźnie, Hemmings?
Uśmiechnąłem się. Co ja sobie myślałem, że będzie mnie całować po stopach za pomoc? Vivian nie była taka i zachowała resztki swojej zimnej krwi nawet w takiej sprawie. W sumie to ją odróżniało od reszty dziewczyn, które dotąd znałem. 
- Ależ skąd. Już ci wyjaśniam... Pewnie uważasz, iż jestem bezwzględnym chamem, nieskorym do żadnej pomocy, czyż nie?- nie pozwoliłem jej odpowiedzieć, tylko kontynuowałem dalej- Wiesz, zawsze gdzieś w środku byłem gentlemanem. Po prostu dotychczas tego nie zauważyłaś.
- Tak, z pewnością. Musiałam to przeoczyć przez twoje idiotyczne zaczepki. Nie jestem pewna czy tak zachowuje gentleman.- odparła ironicznie.
Parsknąłem śmiechem. Dobra, tylko czasami byłem gentlemanem, ale najważniejsze jest chyba, że w ogóle potrafiłem nim być.
- Słuchaj, Vivian... Właśnie wychodziłem z imprezy, bo według mnie była do dupy, kiedy usłyszałem głos wołający pomocy. Zawróciłem więc do ogrodzenia i zobaczyłem ciebie, tyle, że już po tym, jak powaliłaś Jack'a na ziemię. Muszę przyznać, iż jestem pod wrażeniem. Znowu mnie zaskoczyłaś.
Jej twarz złagodniała. Zamrugała parokrotnie, co robiła, gdy intensywnie nad czymś myślała. Chyba odrobinę bardziej mi uwierzyła. 
Nie wiem nawet dlaczego jej się tłumaczyłem. Jeszcze niedawno nie chciałem mieć z nią nic wspólnego, a w tym momencie miałem nadzieję, że będzie dla mnie odrobinę milsza.
Pojebało cię do reszty, Luke
- Okej, Hemmings, nie poznaję cię. Wszystko z tobą w porządku? Nie upadłeś na głowę? 
- Nie martw się o moją głowę, na razie wszystko z nią dobrze. Pytanie jest zasadnicze: masz zamiar zostać do końca tej imprezy, czy się zwijasz?
Szatynka westchnęła.
- Chyba wrócę do domu. Muszę ochłonąć i przećwiczyć mój prawy sierpowy na poniedziałek, gdy w szkolę zobaczę Jack'a. 
- W takim razie, może nie masz czym wrócić?
Zmarszczyła czoło, podejrzliwie mi się przyglądając.
- Co proponujesz? 
- Mógłbym cię podwieźć. Nie piłem, więc to żaden problem.- wyszczerzyłem zęby, nawet nie wiedząc dlaczego to proponowałem. 
- Skąd mam pewność, że nie zapiszesz sobie mojego adresu w jakimś stalkowskim notesiku i potem się do mnie nie włamiesz?
Zaśmiałem się, ale Smith wyglądała dość poważnie. Matko, nie sądziłem, iż ma o mnie aż takie złe zdanie. 
- No cóż, nie mogę ci tego obiecać... Lecz życie należy do odważnych. Zaryzykujesz? 
Vivian skinęła głową i skierowała się w kierunku ogrodzenia, by następnie przez nie przejść.
- No no, panno Smith... Nie sądziłem, że wolisz metody niecywilnego przemieszczania się.- powiedziałem, widząc jak dziewczyna zwinnie przechodzi przez płot, stawiając nogi po drugiej stronie.
- Nie takie rzeczy się robiło.- oznajmiła ze szczerym uśmiechem, gdy ruszyłem w jej ślady.
   Otworzyłem drzwi do srebrnego porshe i odpaliłem wóz. Vivian wydawała się być zachwycona moim samochodem. Dokładnie omiatała wzrokiem tapicerkę, kierownicę, radio, a nawet wycieraczki. 
- Zwolenniczka szybkiej jazdy?- wymamrotałem drwiąco.
Spojrzała na mnie i nie odpowiedziała nic, nadal będąc po wrażeniem auta. Tak, moje Porshe 911 kosztowało kupę hajsu, ale warto było. Laski na to leciały, a faceci przypatrywali się z zazdrością wypisaną na twarzy.
Posiadanie broni, przechodzenie przez płoty w lekkich sukienkach, fascynacja dobrymi samochodami... Vivian miło mnie zaskoczyła, chociaż jakaś cząstka nadal mi mówiła, żebym się opanował. Ta mała cząstka w duszy podpowiadała, że Vivian nadal jest dla mnie zwykłą dziewczyną, którą tylko i wyłącznie przyjemnie się drażni. Nie mogłem o tym zapomnieć. To całe myślenie o niej doprowadzało mnie do szału. Musiałem przystopować i nie myśleć tyle.
Przecież tylko jej pomogłeś, idioto. To nic wielkiego, w szkole wszystko wróci do normy.
Gdy nacisnąłem pedał gazu, pojazd pojechał tak, aż wbiło nas w siedzenia. 
- Wow, wow... Uważaj trochę, bo nas pozabijasz.- wypowiedziała Smith trzymając się jedną ręką szyby a drugą lewej strony siedzenia.
- Czyż nie lepiej jest być martwym, niż żyć bez krzty adrenaliny? 
Spojrzałem na nią przybierając niewzruszony wyraz twarzy. To był mój znak rozpoznawczy - żadnych poważnych emocji, które ktokolwiek mógł rozpoznać.
- Nie sądziłam, że z ciebie taki poeta, Hemmings. 
- Przyzwyczajaj się.- wzruszyłem ramionami- mam tego więcej w zanadrzu.
Vivian od czasu do czasu mówiła mi, jak mam jechać, by dotrzeć do jej domu. Miałem wrażenie, że czasami specjalnie podawała mi wskazówki, które prowadziły krętymi drogami, bym później nie pamiętał, jak do niej dojechać.
Miałem ochotę wybuchnąć śmiechem przez jej obawy, bawiło mnie to całe jej zachowanie.
- Vivian, uspokój się trochę.- powiedziałem szczerze- przecież jakbym chciał ci coś zrobić, to po pierwsze: już dawno bym zrobił, a po drugie; nie pomagałbym tobie z Jack'iem. Chcę być po prostu w miarę uprzejmy i odwieźć cię kulturalnie do domu. 
Zerknąłem na nią, aby wyczuć jej reakcję. Wydawało się, że odetchnęła z ulgą i rozluźniła się odrobinę. W sumie, nie ma się co dziwić. Siedziała w samochodzie z chłopakiem, którego znała miesiąc, w dodatku cieszącym się złą opinią publiczną, ale przecież sama się zgodziła.
- Okej, po raz pierwszy chyba ci uwierzyłam. Nie spieprz tego.- burknęła wpatrując się w przednią szybę.
Uśmiechnąłem się triumfująco i przyspieszyłem jeszcze bardziej. 
Później jechaliśmy w ciszy. Żadne z nas chyba nie miało nic więcej do powiedzenia, w końcu o czym mieliśmy rozmawiać? Wiedziałem, że nadal nie palimy się do przyjaźni, ani nic w tym stylu.
- To tutaj.- rzekła, wskazując na jedną z uliczek po parunastu minutach jazdy. 
Wyjąłem kluczyki i trzymałem je w ręce. Vivian odpięła pasy bezpieczeństwa, ale nie ruszyła się z miejsca.
- Hm. Chcę tylko powiedzieć...- zwróciła się do mnie, unikając mojego spojrzenia.-  Ja... po prostu... dziękuję, Luke.
Zaśmiałem się cicho. Po raz pierwszy użyła mojego imienia, w naszej rozmowie.
- Zastanawiałem się, czy kiedykolwiek to od ciebie usłyszę.
- Ciesz się, bo nie łatwo jest podziękować osobie, która znajduje się na pierwszym miejscu mojej listy osób które należy omijać szerokim łukiem.
- Cóż za mocne słowo, Smith. Może i jestem dupkiem, rozumiem, że za mną nie przepadasz i masa osób na pewno się z tobą zgadza, ale widzisz, jednak nie zostawiłem ciebie w w potrzebie. A ja nie często się angażuję.-mrugnąłem do niej, na co uśmiechnęła się lekko.
Atmosfera w moim samochodzie zgęstniała. Patrzyliśmy na siebie z nieodgadnionymi intencjami. To stanowczo była za mała przestrzeń na tak wybuchowe charaktery, jak nasze. 
Dostrzegłem, że na ułamek sekundy jej oczy zerknęły na moje usta.
Cholera. Oblizałem wargi, dopiero po chwili uświadamiając sobie jak to musiało wyglądać. Jej oddech przyśpieszył i miałem wrażenie, że zaraz moje auto eksploduje z tych dziwnych i niebezpiecznych emocji. Przegryzła dolną wargę, nie przerywając kontaktu wzrokowego, co sprawiło, że po mojej głowie zaczęły krążyć krnąbrne myśli.
Hemmings, kontroluj się. Wcale nie masz ochoty się na nią rzucić, przestań się ślinić.
A kiedy już na prawdę chciałem zrobić coś nieprzyzwoitego, Vivian otworzyła drzwi pojazdu wysiadając.
- Jeszcze raz dziękuję.- powiedziała na odchodnym i ruszyła w głąb uliczki, nie odwracając się za siebie.
Wypuściłem głośno powietrze z płuc. To było niedopuszczalne, nigdy nie myślałem o niej w taki sposób.
I nigdy więcej nie pomyślę.
Włożyłem z powrotem kluczyki do stacyjki i odpaliłem silnik. Dochodziła druga w nocy, a miałem jeszcze z kimś do porozmawiania.

***

   Cały czas nie mogłem pojąć, jak mogłem na nią tak patrzeć. To po prostu zwykła żądza, bo już dawno się z nikim nie pieprzyłem. Kurwa, co za desperacja, że mój wybór padł na Vivian... Przecież ona mnie nienawidziła. 
Wkrótce gniew przejął kontrolę, ponieważ zdałem sobie sprawę, co tak na prawdę zrobiłem. 
Może wcale mi się nie przewidziało, iż Vivian patrzyła na mnie próbując mnie przejrzeć. Może już mnie przejrzała... 
W końcu, do kurwy nędzy, okazałem przed nią jakieś współczucie i chęć pomocy. Zacisnąłem dłonie na kierownicy tak mocno, aż kłykcie palców mi zbielały. Byłem na siebie tak zły... Zobaczyła, że się przejąłem i jeszcze odwiozłem ją do domu! Nigdy się tak nie postąpiłem, była pierwszą dziewczyną, która wylądowała na siedzeniu tego auta. Chyba zwariowałem.
W dodatku nadal miałem w myślach ten jej przeszywający wzrok. Czyżby pomyślała, że jest we mnie cząstka dobra, przez to jak się uniosłem? 
Jeżeli tak, to bardzo się pomyliła. Mrok we mnie był mi silniejszy, niż jakiekolwiek światło. Może wyczuła słabość, gdy jej pomogłem? O, nie, nie mogła, to by wszystko spierdoliło. Nie mieliśmy dobrych stosunków, a poznanie mnie bliżej, sprawiłoby, iż miałaby nade mną jakąś przewagę.
Moje życie nigdy nie było kolorowe, a panny Smith wręcz przeciwnie. Myśl, że ta dziewczyna mogła mnie przejrzeć, była okropna. Nie powinienem się mieszać w jej sprawy, miała rację, sama by sobie poradziła. Co mnie wtedy napadło?
Pokręciłem zdenerwowany głową. Nie pozwolę na to, aby miała okazję jeszcze kiedyś ujrzeć współczującego Hemmings'a. Te uczucia były słabe. Skończyłem ze słabością.
   Trzasnąłem drzwiami, wchodząc do domu i od razu poszedłem po schodach, do mojego pokoju. Było to pomieszczenie, które jako jedyne oferowało mi spokój myśli. Wszystko co się tutaj znajdowało, ukazywało prawdziwego mnie: jeden wielki bałagan. Ściany a pokoju były białe, z kilkoma zdjęciami, przedstawiające parę szczęśliwych wydarzeń w ciągu ostatnich lat. Wielki telewizor stał dokładnie na przeciwko łóżka, które zawsze było w nieładzie. Na podłodze walały się moje ciuchy, których nie chciało mi się poprzedniego dnia schować. Dominującym elementem jednak była czarna komoda, gdzie trzymałem całą broń. 
Położyłem się na łóżku, w tym samym momencie, kiedy drzwi się otworzyły i stanął w nich Calum ubrany w piżamę.
- Siema, stary.- przywitał się wesoło, siadając koło mnie.
Przekląłem cicho pod nosem.
- Wiesz co to znaczy pukać, Hood?- zapytałem posyłając mu zrezygnowane spojrzenie.
- Jasne, że tak. Ty na przykład ciągle pukasz jakieś laski w klubach.
Przewróciłem oczami, przysięgając sobie, że Calum kiedyś oberwie za te jego dowcipne teksty.
- Żartowniś się znalazł.- mruknąłem, zamykając oczy. Miałem ochoty po prostu zasnąć i przestać myśleć.
- Luke, przestań!- uderzył mnie w nogę.- dalej, opowiadaj jak było na tej imprezie!
Mogłem się spodziewać, że zada to pytanie. Od początku chciał tam być, ale obowiązki na to pozwoliły. 
- Normalnie. Za dużo ludzi. Spocone ciała. Dragi w kiblach. Tak jak zawsze.
- Wiesz, że nie o to pytam. 
Otworzyłem jedno oko i zerknąłem na niego. Brunet był przejęty i wpatrywał się we mnie błagalnie.
Westchnąłem.
- Tak, Rosalie też tam była.
- Wiedziałem! Kurwa, jak mogłem to przegapić... A czy ona... Obściskiwała się z kimś? 
Szczerze mówiąc, nie byłem zadowolony, że Cal'owi spodobała się Johnson. Nie byłem pewien, czy to była dziewczyna dla niego. Podobno lubiła zabawę, chłopaków i różne takie. Nie chciałem, by złamała mu serce, bo mój przyjaciel był bardzo wrażliwy pod tym kątem. Chyba najbardziej spośród mnie, Michael'a i Ash'a. 
- Nie wiem, Cal.- odparłem zmęczony.
- Jak to?! Przecież miałeś ją pilnować!
- Miałem inne rzeczy na głowie. Po prostu z nią pogadaj, jak ci tak zależy. Musisz się upewnić, czy ona czuje to samo do ciebie.
Pokiwał w zamyśleniu głową. Poczułem wibracje w kieszeni moich czarnych rurek więc wyjąłem szybko telefon i odebrałem go.
- Luke, musimy porozmawiać.- usłyszałem po drugiej stronie. Gestem nakazałem Hood'owi wyjść z pokoju, ale ten uparty osioł oczywiście nie ruszył się z miejsca. Zirytowany, sam go wystawiłem na zewnątrz, wbrew jego protestom.
- Teraz możesz mówić- odpowiedziałem. 
- Ostatnio nie pojawiasz się często. Sama nie wiem jak to interpretować, Luke...
Przeczesałem palcami włosy. Wiedziałem do czego ona zmierza.
- Nie mam ostatnio czasu. Przecież wiesz, że mam teraz liceum na głowie.-nienawidziłem się tłumaczyć, a była drugą osobą dzisiaj, przed którą to robiłem.
- Przykro mi, że przestałeś nas odwiedzać. Ale wypadałoby to zmienić, ponieważ mam dla ciebie pewne zadanie, które musisz wykonać.- jej głos był delikatny, ale wiedziałem, iż to tylko powłoka, pod którą kryła się pewna siebie kobieta, potrafiąca okręcić sobie każdego wokół palca. Chyba tylko ja spośród licznych facetów, wiązałem z nią czysto zawodowe stosunki.
- Tak myślałem, że to powiesz. Więc o co chodzi? 
- Musisz przyjść, to dosyć skomplikowane. Chcę ci to przedstawić osobiście- niemal czułem jak się uśmiecha. Lubiłem ją, zresztą świetnie się z nią pracowało, ale ostatnio zaczęła mnie denerwować, bo za często do mnie dzwoniła. Na szczęście wiedziałem, iż nie mogło być to nic poważnego, ona nigdy nie łączyła pracy z życiem osobistym, to mnie uspakajało.
- Okej, przyjadę jutro.
- Cudownie. A więc do zobaczenia.
- Dobranoc.- pożegnałem się i rzuciłem telefon na łóżko. Czekało na mnie wiele obowiązków w tym tygodniu...

***

CZYTASZ=SKOMENTUJ

Od autorki: "Stripped" możecie znaleźć na wattpadzie! Link na stronie głównej bloga. Luke ma zmienne nastroje, co? Najpierw taki pomocny, a później zły na siebie, że to zrobił.
Hemmings to jedna wielka niewiadoma...
 Dziękuję wszystkim, którzy zostawiają po sobie jakikolwiek komentarz, to na prawdę świetna motywacja do dalszego pisania. 
Miłego weekendu! 


sobota, 7 listopada 2015

Rozdział VII


  Nastał dzień całej tej nieszczęsnej imprezy u Jack'a. Byłam pesymistycznie do niej nastawiona, w przeciwieństwie do Rosalie, która wtargnęła wieczorem do mojego domu i wyjmowała wszystkie rzeczy z szafy na łóżko, szukając idealnego stroju na tę okazję. Wyglądało na to, że czuła się jak u siebie, przewracając mi pół pokoju.
- Viv, wysil się trochę!- oparła ręce na biodrach- Ja mam ci wybierać w co się ubierzesz?
Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową.
- Wiesz przecież, jak bardzo gdzieś mam tę imprezę. Nie lubię Parkera i już.
- Ta, ale jeżeli Hemmings by ją urządzał, to byś od razu spięła tyłek.- wymamrotała, przyglądając się w lustrze swojej obcisłej niebieskiej sukience.
Zmrużyłam oczy, patrząc gniewnie na przyjaciółkę.
- Johnson, nie grab sobie.- pogroziłam jej palcem.- dobrze wiesz, że nic mnie z nim nie łączy. My się nawet nie lubimy!
- Tak, jasne...
Przewróciłam oczami. Wiele razy powtarzałam Rosalie, że Luke mi się nie podoba, ale ta mi nie wierzyła. Nie miałam pojęcia dlaczego, bo naprawdę ostro mnie wkurzał i było to jawnie widać. Ciągle sobie dokuczaliśmy, byliśmy dla siebie chamscy, a Rose dalej utrzymywała się w przekonaniu, że to tylko kwestia czasu, kiedy skończy się to w łóżku. Cóż, nawet nie werbowałam go na mojego "kandydata do łóżka", wręcz przeciwnie, raczej na wroga roku.
- Och, Rosalie, nie rób mi takiego bałaganu w pokoju!- krzyknęłam na blondynkę, która stała z niewinną miną. Wszędzie walały się wyciągnięte ciuchy z mojej szafy, jednak ona się tym nie przejmowała. Jezu, tej dziewczynie serio odbiło z tymi imprezami.
- Posprzątam to, Smith, ale dopiero jak w końcu zdecydujesz w co się ubierasz.
Zacisnęłam zęby i podniosłam pierwszą, lepszą sukienkę z fotela.
Normalnie zawsze zwracałam uwagę na to, jak chodziłam ubrana, ale tym razem nie miałam ochoty nigdzie wychodzić. Mój tata wyjechał na misję do Afganistanu, a ja, że zostałam sama w domu, zgodziłam się pójść. Oczywiście, dopiero wtedy, gdy dostałam wiadomość od ojca, że wszystko u niego w porządku. Miałam tylko nadzieję, że nie pisał mi tego, tylko po to, abym poczuła się lepiej, ale dlatego, iż było tak naprawdę.
   Mój wybór padł na czarną, cekinową sukienkę, do połowy uda. Podkreślała wszystkie moje atuty, a połączenie jej z czarnymi szpilkami okazało się obłędne.
Gdy skończyłyśmy się malować, wsiadłyśmy do zamówionej taksówki. Żadna z nas nie zabierała samochodu, bo i tak miałyśmy zamiar trochę wypić, a odebranie prawka za kierowanie po pijaku było nam zupełnie niepotrzebne.
- Nie wiem czy to dobry pomysł...- powiedziałam, kiedy byłyśmy już w połowie drogi. Willa Parker'ów mieściła się na obrzeżach Sydney, a przez korki na ulicach, taksówka jechała znacznie wolniej.- może mogłyśmy kupić paczkę nachosów i zostałybyśmy w domu? Oglądałybyśmy różne wyciskacze łez, a nie jechały na to pieprzone przyjęcie...
Blondynka spojrzała na mnie lekko zdenerwowana. Miałam świadomość tego, że ostatnio zbyt wiele narzekałam, ale nie mogłam się powstrzymać.
- Dlaczego tak bronisz się przed tą imprezą, hm?
Westchnęłam. Od wczoraj miałam wrażenie, że coś złego może się tam stać. Moje przeczucia jeszcze nigdy mnie nie zawiodły. Zresztą znałam Jack'a i jego całe towarzystwo. Banda podrywaczy, w dodatku okropnie płytkich. Wszystko się mogło zdarzyć.
- Po prostu nie przepadam za Jack'iem.- ucięłam krótko, nie chcąc rozgrzebywać tematu.
- Viv, spójrz na to z innej strony.- uśmiechnęła się i już myślałam, że powie coś głębokiego, więc uniosłam brwi w zaciekawieniu.- Będzie darmowy alkohol!
Zaśmiałam się.
W sumie, Rose miała rację. To była okazja do napicia się i oderwania od rzeczywistości. Jednak nie zignorowałam moich obaw i ukradkiem, pod sukienką trzymałam pistolet za przepaską na udzie. Uznałam, że tak będzie bezpieczniej...
Parę razy zawitałam do agencji, gdzie Robert przez miesiąc chodził ze mną na strzelnicę i uczył używać broni. To było mi bardzo potrzebne, biorąc pod uwagę, iż niedługo czekało mnie pierwsze zlecenie: zabójstwo nijakiego James'a Fitz'a. Pomyślałam, że zabranie broni ze sobą nie zaszkodzi, a tylko może pomóc, zresztą ostatnio nie ruszałam się bez niej nigdzie. Bycie szpiegiem nie było proste.
   Gdy dotarłyśmy do celu, musiałyśmy podać nasze nazwiska mężczyźnie, który zajmował się listą gości. Weszłyśmy do środka i zatrzymałyśmy się gwałtownie w półkroku. Dom był przepiękny. Z zewnątrz była to zwykła biała willa z zadbanym, równo przyciętym żywopłotem wokół, za to w środku cały wystrój był znacznie oryginalniejszy. Chociaż panował półmrok, a jedynym źródłem światła były kolorowe, migoczące kule dyskotekowe, wszystko było w miarę widoczne. Wielkie czerwone kanapy rozciągały się na narożnikach, na stolikach stało pełno kolorowych drinków, a biały fortepian przy ogromnych oknach, tylko podkreślał, jak bogata była rodzina Parker'ów. Nie dostrzegłam nigdzie Jack'a, więc chwyciłam szybko za rękę Rosalie i skierowałam się do pobliskiego stolika z alkoholem.
- Wow, nie sądziłam, że mają taki dobry gust.- wymamrotała Rosalie, równie zachwycona wnętrzem tego domu.
- Ja tak samo.- zgodziłam się, nalewając do szklanki whisky z colą.- widzisz kogoś znajomego?
Przyjaciółka rozejrzała się, ale pokręciła przecząco głową.
- Nie. Zresztą Jack nie zaprasza byle kogo do swojego domu.
Biorąc pod uwagę, że w większości na przyjęciu przeważały dziewczyny, w dodatku ubrane jak prostytutki wzięte z ulicy, miałam ku temu wątpliwości.
- Halo, Viv! Będziemy tak stać, niczym dwie frajerki i nic nie robić?!-zapytała Rosalie. Uniosłam pytająco brwi.
- A masz inny pomysł?
- Co z tobą? Przecież uwielbiasz imprezy, wyluzuj się! Poczekaj, ja już ci znajdę jakiegoś przystojnego ogiera, by cię rozruszał...
- Jeżeli masz na myśli któregoś z kolegów Jack'a, to podziękuję.- dopiłam moje whisky. Paliło w gardle, ale cola pozostawiła odrobinę słodkawy smak. Oblizałam wargi, zlizując z nich ostatnie kropelki.
- Może nie od razu to towarzystwo, ale... Czekaj...-utkwiła wzrok w puncie za moimi plecami- Co tutaj robi David?
Zdekoncentrowana obróciłam się w tamtym kierunku. Rzeczywiście stał pod ścianą i rozmawiał z Olivią Williams, jedną z tych tępych laluni z naszej szkoły. Green spoglądał na nią i zawzięcie gestykulował, a rudowłosa śmiała się potakując.
- Czy ty widzisz, to co ja widzę?- odezwałam się zszokowana.- Rose, Williams rozmawia z naszym Davidem!
- Co to ma być?!- Johnson wpatrywała się z nienawiścią w Olivię- Tylko ja go mogę poniżać, niech tylko ona spróbuje!
W innej sytuacji bym się roześmiała, doskonale znając ich przekomarzanie się, ale nie teraz. Olivia była znana jako panna, która traktowała wszystkich z góry i trzymała się tylko z paroma służkami, dlatego zdziwiłam się, widząc ją z Davidem. Jeżeli nie chciała go ośmieszyć, dlaczego w ogóle z nim rozmawiała?
- Idziemy tam.- pociągnęła mnie za sobą. Na twarzy Davida odmalowało się zdziwienie, gdy zobaczył wyraz twarzy Rosalie.
Zatrzymałyśmy się dokładnie naprzeciwko tej dwójki. Chociaż nie znosiłam Olivii z całego serca, musiałam przyznać, że miała dobry gust. Była ubrana w czerwoną sukienkę i takim samym kolorem pomalowała usta, a rude włosy tylko podkreślały jej urodę.
- O, cześć dziewczyny!- odchrząknął nasz przyjaciel, drapiąc się po karku.- nie wiedziałem, że tu będziecie...
- Dlaczego niby?- Johnson oparła rękę na biodrze, patrząc wyzywająco na Davida.- zawsze jesteśmy na dużych domówkach.
Trudno jej było przyjąć, że rozmawiał z Olivią Williamson, przez którą kiedyś miała kłopoty w szkole. Otóż, jeszcze cztery lata temu Olivia i jej koleżanki wyśmiewały Rosalie. Była załamana, bardzo przeżywała wszystkie docinki z ich strony. Właśnie w tym czasie się poznałyśmy. Pomogłam jej się pozbierać i sprawić, by więcej nawet nie myślały jak jej dokuczyć. Dzięki temu zbliżyłyśmy się do siebie, zastąpiła mi Ashton'a, który w tym czasie wyjechał.
- Jednak nie sądziłyśmy, że będziesz tu...z Olivią.- obleciałam ją obojętnym spojrzeniem, na co ona uśmiechnęła się. Zaraz, uśmiechnęła się do mnie?
- Och, proszę, dajcie spokój.- odezwała się rudowłosa- zostawmy przeszłość za sobą. Już przepraszałam za wszystko co mówiłam o tobie, Rosalie. Zrozumiałam moje błędy i nie chcę dłużej prowadzić z wami wojny.
Parsknęłam ironicznie. Wątpiłam w jej słowa, ponieważ takie zachowanie w ogóle nie było do niej podobne.
- Na pewno, Olivio.- odrzekła moja przyjaciółka z fałszywą słodkością- zostaw nas proszę same z Davidem.
Williams posłała ostatnie spojrzenie Green'owi i odeszła w stronę swoich koleżanek.
- Wytłumaczysz nam to?!- krzyknęła Rosalie.- Co ty wyprawiasz?!
- Johnson, uspokój się!- David podniósł ręce w obronnym geście- to nic takiego! Po prostu pewnego dnia ona zagadała do mnie i była bardzo miła, dzięki niej zresztą tutaj jestem!
- Ona zaprosiła ciebie do Parker'ów?!
Coś mi w tym nie pasowało... Williams nigdy nie rozmawiała z Davidem, a co dopiero nie zapraszała go na żadne imprezy! Miałam wrażenie, że knuła coś okropnego, a nie chciałam, żeby go zraniła. Mimo, iż Rosalie cały czas się z nim sprzeczała, wiedziałam, że tak samo jak dla mnie, był dla niej jak brat.
- No tak.-nerwowo spoglądał to w podłogę, to na nas- Ona nie jest wcale taka zła. Znaczy znam jej przeszłość, ale od pewnego czasu gadamy dosyć często no i... zmieniła się, jest w porządku.
Widziałam jak Rosalie aż kipi od gniewu.
- W porządku?! Zapomniałeś już co mi zrobiła?!
- Rose, nie denerwuj się. Przepraszam, wiem, że powinienem wam powiedzieć o tym wcześniej, ale jakoś nie było okazji...
Westchnęłam. Rozumiałam moją przyjaciółkę i reakcję na nową znajomość Green'a. To nie mogło być dla niej łatwe, widząc go śmiejącego się z jej byłą prześladowczynią.
- No, dajcie spokój!- powiedział bardziej zdenerwowany- nie będziecie mi mówić z kim mam rozmawiać! Olivia się zmieniła, niech to do was dotrze! Wspierała mnie, kiedy wy nie miałyście dla mnie czasu! Prawda  jest taka, że olewacie mnie coraz częściej.
- Ale...
- Przestańcie. Nie wiem co tak na was wpłynęło, ale widzę jak zaniedbujecie naszą przyjaźń.
David machnął lekceważąco dłonią i skierował się do swojej towarzyszki.
- Nie wierzę..- wyszeptałam wstrząśnięta jego słowami.- myślisz, że ma rację? Naprawdę go olewałyśmy?
- Nie wiem. Ja... Nie zauważyłam tego.
- To co zrobimy?- zapytałam przyglądając się Davidowi i rudowłosej tańczącym stanowczo zbyt blisko siebie.
- Chodź, Smith. Nie zamierzam mieć jeszcze bardziej spieprzonego wieczoru i nie zapomnę, że sprzymierzył się z Olivią, ale chcę bawić się lepiej od nich.
Przyjaciółka zaprowadziła mnie na parkiet, a sama poszła po drinki. Postanowiłyśmy wykorzystać ten wieczór jak najlepiej, nie zważając na nielojalne, aczkolwiek trochę zrozumiałe zachowanie Davida. Jeżeli faktycznie poczuł się przez nas odrzucony, nie dziwię się, że tak nas potraktował i przeszedł na stronę Williams.
   Już po paru minutach się zrelaksowałyśmy. Piłyśmy, tańczyłyśmy i śmiałyśmy się do utraty tchu. Nawet zatańczyłam z kilkoma chłopakami ze szkoły, których wcześniej nie kojarzyłam, a okazali się całkiem fajni.
- Dalej, Vivian, na zdrowie!- wykrzyknęła wstawiona Rosalie, stukając swoim kieliszkiem o mój i jednym haustem pijąc czystą wódkę. Wybuchnęłam śmiechem, widząc jak kieliszek upadł jej na podłogę.
- Ups!
Parker'owie będą musieli poświęcić wiele godzin na sprzątanie. Wyobraziłam sobie Jack'a zasuwającego z mopem i ponownie się zaśmiałam. Na pewno będzie chętny do pracy...
- Nie przejmuj się!- krzyknęłam "przypadkowo" upuszczając mój kieliszek i mrugając do niej- narobimy tej rodzinie trochę więcej problemów, niż tylko dbanie o to, czy zasłony pasują do koloru ścian!
Poruszałam biodrami w rytm muzyki. Bawiłam się świetnie, zapominając o wszystkich troskach. Głos Rihanny wypełniał pomieszczenie i wszyscy dołączyli do tańca. No, może oprócz tych, którzy woleli jarać trawkę w innych, ustronniejszych pokojach. Nie byłam pewna ile dokładnie wypiłam, ale czułam, że za dużo, bo strasznie kręciło mi się w głowie.
- Idę się przewietrzyć!- oznajmiłam przyjaciółce, próbując przekrzyczeć muzykę.
Rosalie kiwnęła głową i nalała sobie więcej wódki.
   Zaczęłam przeciskać się wśród zgromadzonego tłumu, lekko się chwiejąc. Znalazłam drzwi prowadzące na tyły rezydencji i popchnęłam je, czując powiew świeżego powietrza. Tuż przy tarasie znajdował się olbrzymi basen, więc usiadłam blisko niego, na kamiennych schodkach.
Miałam tylko nadzieję, aby nie puścić pawia, bo głowa aż mi pulsowała z bólu.
Zdjęłam szpilki i zamoczyłam stopy w wodzie. Była przyjemnie zimna, mogłam w końcu chwilę odpocząć i pomyśleć.
   Jednak mój spokój nie trwał długo, bo zaledwie parę minut później usłyszałam nade mną głos.
- Jak tam, piękna Vivian?
Spojrzałam w górę i zobaczyłam Jack'a. Wywróciłam oczami i mlasnęłam z niesmakiem. Czy ten koleś byłby łaskaw się ode mnie odpieprzyć raz na zawsze?
- Dobrze, brzydki Jack'u.- odparłam obojętnie.
- Dlaczego brzydki?
- Bo tak.- wzruszyłam ramionami, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.- nie chcę mi się gadać.
- Jest tyle różnych rzeczy, które moglibyśmy robić w tym momencie, zamiast gadać...
Skrzywiłam się i nawet nie chciałam się domyślać, co miał na myśli. Najszybciej jak potrafiłam, założyłam z powrotem szpilki i z wielkim wysiłkiem wstałam.
- Idę stąd.- oznajmiłam Jack'owi i wyminęłam go, chcąc wrócić do Rosalie i wypić jeszcze ostatni mały, maluteńki kieliszek wódki.
- Już? Dlaczego tak szybko?- zatrzymał mnie i położył swoją dłoń na moim policzku- Noc jeszcze młoda, księżniczko.
Zbliżył się bardziej, przez co poczułam jego oddech, który śmierdział nie tylko alkoholem, ale również fajkami. Nienawidziłam palenia. Strąciłam jego rękę z policzka, bo sam dotyk wywoływał u mnie obrzydzenie.
- Nie nazywaj mnie księżniczką.- wymamrotałam zirytowana. Nie znosiłam tego określenia, brzmiało jak kierowane do niewinnej dziewczynki z przedszkola. A ja stanowczo nie byłam niewinna.
- Kiedy to tak słodko brzmi, Vivian.- usta Jack'a zaatakowały moją szyję, zostawiając na niej mokre ślady, bo pocałunkami tego nie można było nazwać. Miałam ochotę mu zwymiotować na włosy. Kiedy spróbowałam odepchnąć Jack'a, ten przyszpilił mnie do drzwi prowadzących do środka.
- Przestań, Parker.
Ale on nie słuchał, tylko dalej kontynuował. Czułam do niego wstręt, chciałam, by zostawił mnie w pokoju. Był tak samo pijany jak ja, jeżeli nie bardziej.
- Wiem, że tego chcesz. Nie graj już takiej niedostępnej. Chociaż przyznaję, gdy taką udajesz, jeszcze bardziej mnie podniecasz...
Skierował swoje ręce na moje pośladki, a wtedy już zupełnie spanikowałam, bo zdałam sobie sprawę z powagi sytuacji. Sukinsyn chciał mnie zgwałcić.
- Jack, zostaw mnie!
- Przecież nikt nas tutaj nie widzi.- zaśmiał się zadowolony z siebie.
Sięgnęłam prawą ręką za plecy, do klamki od drzwi i pociągnęłam w dół, ale ani drgnęła. Musiał na początku zamknąć zamek na klucz. Już nie czułam się tak pijana, strach sprawił, że alkohol wyparował ze mnie w jednym momencie.
- Nie wejdziesz do domu, dopóki nie skończymy.- wysapał ochrypłym głosem, unosząc moje dłonie nad głową i skutecznie je unieruchamiając.
Pocałunkami zaczął schodzić do dekoltu, a jedna ręka przesunęła się na uda, by rozsunąć mi nogi. Krzyknęłam "pomocy" i tym momencie, rozzłoszczony Jack uderzył mnie w policzek i zasłonił usta.
- Cicho bądź, suko! Dopiero będziesz krzyczeć, ale moje imię, dopiero, gdy ściągnę z ciebie tę sukienkę. Wiem, że mnie pragniesz, Vivian...
Jedna łza spłynęła mi po policzku, słysząc jego słowa. Nie chciałam tego, nie mogłam na to pozwolić. Naciskał na mnie coraz mocniej i miałam wrażenie, jakbym kurczyła się pod jego ciałem.
Nagle poczułam ogromną determinację, to było jak objawienie. Przypomniałam sobie, co ze sobą zabrałam.
- Jack, chwileczkę, proszę.- wyszeptałam delikatnie do jego ucha uśmiechając się sztucznie, wkładając w to jak najwięcej swojej silnej woli- Źle się zachowałam, przepraszam. Sama się rozbiorę, dla ciebie.
Ten, gdy usłyszał moje słowa był zdziwiony, ale sekundę później również uśmiechnął się szeroko. Poluźnił swój uścisk i chwycił mnie za biodra, przekonany o mojej uległości- Mogę ci pomóc, nie produkuj się za bardzo, jeszcze nie teraz, księżniczko.
Dopięłam swego. Przez to, iż Parker przesunął swoje brudne łapy na biodra, moje ręce były wolne. Kiedy próbował zdjąć ze mnie sukienkę, chwyciłam szybko za broń, która znajdowała się za przepaską. Na szczęście sukienka nie była zbyt obcisła, więc Jack nie wyczuł spluwy wcześniej, albo po prostu nie zwracał na to uwagi przez chore pożądanie.
Kolbą pistoletu walnęłam bruneta w tył głowy, ale nie tak mocno, by stracił przytomność. Wydał z siebie syk i opadł na kolana, trzymając się za głowę.
Dołożyłam mu bardziej i kopnęłam go między nogi. Jack zaskomlał zszokowany, kuląc się na ziemi.
- Pieprzony zboczeńcu, myślałeś, że możesz mnie tak po prostu zgwałcić?!- spytałam z nienawiścią, pochylając się lekko w jego stronę.- nie jestem jedną z tych twoich dziwek!
- Jak śmiałaś mnie uderzyć?- wybełkotał zataczając się.
- Hm, moja odwaga chyba nie zna granic.- zmrużyłam oczy.- i jeszcze jedno: nie jestem księżniczką, ale możesz mnie nazywać królową. To bardziej do mnie pasuje.
- Pożałujesz tego, kurwa! Popamiętasz mnie!- Jack powoli wstał, trzymając się za krocze i wykrzywiając twarz w bólu. Zaczął iść w moim kierunku, ale wtedy stanęła przy mnie trzecia osoba, zasłaniając mnie nieznacznie.
- Dosyć, Parker. Vivian chyba powiedziała "nie". Zresztą wątpię, żeby ciebie zapomniała, choć myślę, że raczej ty nie zapomnisz jej. Bolą cię jaja, Jack? To jeszcze nic, w porównaniu co do tego.
Luke minął mnie i uderzył Parkera pięścią w twarz. Siła tego uderzenia sprawiła, że tamten znów wylądował na ziemi. Blondyn jednak nie zamierzał na tym skończyć i jeszcze raz wymierzył mu cios. Zobaczyłam, jak z nosa Jack'a prysnęła krew. Musiał mu złamać nos.
Hemmings kopnął go następnie w brzuch i jeszcze raz w krocze. Jack zaczął  bardziej skomleć i prosić, aby Luke go zostawił, jednak on nie miał tego w planach. Podniósł bruneta za kołnierzyk granatowej koszulki polo i wrzucił go brutalnie do basenu.
Otworzyłam usta, widząc jego złość, kiedy wpatrywał się z nienawiścią w Parker'a, który chwycił się kurczowo drabinki i oddychał szybko, zaskoczony gwałtownością zachowania przeciwnika.
- Zapamiętaj sobie tę lekcję, skurwysynie. Szanuj płeć piękną i nigdy nie zmuszaj do niczego, kiedy pani nie ma na ciebie ochoty.
Wypowiedział to zdanie ze szczerością w głosie, jakiej wcześniej u niego nie słyszałam. Jego tors unosił się i opadał już wolniej, powoli się uspokajając.
Nie wiedziałam co mam o tym myśleć. Pomógł mi, to na pewno. Tyle, że sama bym sobie dała radę, przecież odepchnęłam od siebie Jack'a. Hemmings po prostu zareagował dużo ostrzej ode mnie. Znalazł się przy mnie tak szybko, że nawet nie wiedziałam skad się wziął...
   Zdziwiło mnie jego obronne zachowanie, w końcu nie pałał do mnie sympatią, a jednak pobił gnoja, który próbował mnie zgwałcić. Szczerze, to nie spodziewałam się tego po nim. Gdy wymierzał kolejne ciosy Jack'owi, widziałam w jego oczach pewien rodzaj furii. Przeraziłam się wtedy, ponieważ to był znak, że musiał robić to wcześniej.
Przypomniały mi się słowa Rosalie, która mówiła, iż Hemmings pobił kiedyś jakąś kobietę. Czy to mogła być prawda?
Dlaczego w takim razie powiedział "szanuj płeć piękną"? Przecież to by się wykluczało... Może to były tylko plotki? Ludzie przecież uwielbiali rozmawiać o cudzym życiu, bardziej niż o własnym. Jeszcze bardziej lubili wymyślać różne kłamstwa na czyiś temat, a charakter Luke'a pozostawiał sporo do życzenia. Lecz w tym momencie, kiedy stanął w mojej obronie, zobaczyłam małe światło w jego czarnej duszy. To światło było nadzieją, było czymś, co sprawiało, że nie był do końca taki podły, jak mi się wydawało. Dostrzegłam w nim małą iskierkę dobra, bo nie olał sprawy i znokautował Jack'a z mojego powodu. A wcale nie musiał tego robić, biorąc pod uwagę nasze oziębłe stosunki. Może jednak źle go osądziłam? Może Luke Hemmings nie był do końca bezwzględnym dupkiem pozbawionym serca?

***

Od autorki: Nasza dzielna Vivian nie dała się Jack'owi, co? :D Parker rzeczywiście zapamięta ją na dłuuugo, a szczególnie po wejściu Luke'a. Vivian zaczyna postrzegać go w zupełnie innym świetle, ale czy to wystarczy, aby całkowicie zmieniła do niego stosunek? 
Sami zobaczycie czytając dalsze rozdziały "Stripped", kocham was mocno x