piątek, 23 października 2015

Rozdział V



Luke's POV 

   Jechałem z Ashton'em samochodem w kompletnej ciszy, chyba po raz pierwszy w swoim towarzystwie tak długo milczeliśmy. Chodziło oczywiście o Smith, która cały czas pojawiała się na mojej drodze. Okazało się, że znała Ash'a od dawna... W dodatku się przyjaźnili. Vivian dziwnie się zachowywała. Jako jedyna laska dotąd, nie leciała na mnie, tylko krzywo patrzyła i pyskowała, od naszego pierwszego spotkania. Dotąd nie poznałem jeszcze dziewczyny, która by mnie traktowała tak... inaczej. Okej, może to ja zacząłem, no bo przecież odzywałem się do niej jak ostatni dupek, ale to wszystko z przyzwyczajenia. Miałem taki charakter i już. Zresztą chyba każdy by przy niej stracił cierpliwość, prawda? A mi po prostu często puszczały nerwy.
Były powody twoich słabych nerwów, Hemmings...
- Luke.- Irwin odchrząknął.- słuchasz mnie w ogóle?
Kurwa, byłem tak zamyślony, że nawet nie słyszałem, że Ashton w końcu się odezwał.
- Sorry, stary, jestem po prostu zmęczony.
Roześmiał się.
- No tak, szkoła. Ach, nie ma to jak życie samotnego strzelca, który nie jest uwięziony w żadnej budzie.
Cały Irwin, tylko ciągle potrafił się wymądrzać.
- Spierdalaj, okej?- burknąłem rozdrażniony. Czasami stanowczo za dużo gadał.
- Nie tak ostro, przyjacielu.- zerknął na mnie, jednak nadal koncentrując się na drodze.- a tak poważnie... skąd znacie się z Vivian?
Nie byłem pewny co mu powiedzieć. W końcu nie zachowywałem się miło i grzecznie względem niej, nie mieliśmy dobrych stosunków. Nie wiedziałem też jakie dokładnie relacje łączyły tę dwójkę, ale zapewne dość bliskie, biorąc pod uwagę, że kiedy dzisiaj ich zobaczyłem, Irwin trzymał ją za rękę. Więc, jeżeli bym powiedział, jak traktuję Vivian pewnie skopałby mi dupę.
- Znamy się ze szkoły, nic wielkiego.- odpowiedziałem wymijająco.
- Nic wielkiego? Chcesz powiedzieć, że kiedy na siebie patrzyliście jak dwa wściekłe wilki, to było nic wielkiego? Luke, nie okłamuj mnie. Co jest między wami?
Ashton łatwo nie odpuszczał, więc starałem się wymyślić coś, co nie byłoby do końca kłamstwem, ale również nie odsłaniałoby szczegółów. W końcu skąd miałem wiedzieć, czy panna Smith nie pobiegnie do niego na skargę?
- No, wiesz... Nie mamy jakiś bliskich stosunków, po prostu... nie przepadamy za sobą.
- Ale dlaczego?
Przewróciłem oczami. Stanowczo padło tu za dużo pytań. Nie lubiłem się tłumaczyć przed nikim.
- Bez konkretnego powodu.- wymamrotałem.- Jak mniemam wasze stosunki są znacznie lepsze.
Ashton uśmiechnął się. Znałem ten uśmiech; pojawiał się na jego twarzy zawsze w ważnym dla niego kontekście. Czyli w tym momencie tym "kontekstem" była Vivian. Okej, na pewno mieli silną relację. Jeśli się dowie o naszych stosunkach, pewnie mnie zabije.
Kurwa, niedobrze.
- Poznałem ją, gdy była małą dziewczynką. Jej ojciec przyjaźnił się z moimi starszymi. Wiesz... Jak tylko ją zobaczyłem, poczułem coś dziwnego. Chciałem się nią zaopiekować. Była wtedy taka bezbronna...
Ta, widocznie dopiero później nabrała charakterku.
- No, teraz to trudne zadanie, biorąc pod uwagę twoje zajęcie.-odchrząknąłem i zastanowiłem się chwilę nad jego odpowiedzią.- a jej matka?
Ashton pokręcił głową przecząco i skręcił w lewo.
- Nie chcesz wiedzieć.
Zmarszczyłem brwi, ale nie chciałem naciskać. Czyli jej matka nie była wzorem rodzica... Cóż, bywa, zresztą nie obchodziło mnie jej życie.
Przynajmniej miała ojca...
- To tutaj.- wskazałem niewielki dom, który raczej nie zachęcał do wejścia. Szary, smętny kolor i zapuszczony trawnik sprawiały, że dobry nastrój zmieniał się momentalnie na melancholijny. Sama trawa miała już kolor brudnej zieleni, co czyniło go jeszcze bardziej lichym.Na pierwszy rzut oka, miało się wrażenie, że nikt tu nie mieszka, ale po dłuższej obserwacji, przez wybite okna można było dojrzeć cienie i usłyszeć rozmowy.
   Wyszedłem z samochodu, zamykając cicho drzwi za sobą, a Ashton zrobił to samo. Podeszliśmy bliżej, bacznie obserwując dom.
- Jesteś pewny, że on mieszka w tej ruderze?- zapytał, patrząc krzywo na szczura, który szukał jedzenia wśród śmieci, na podwórzu.
To nie była do końca bezpieczna dzielnica w Sydney, ale właśnie tutaj mieliśmy się znaleźć.
- Tak, idealna kryjówka dla tchórza, co myśli, że wygląd tego domu odstraszy wrogów.- powiedziałem i zacząłem iść w kierunku wejścia.- Wchodzimy.
Powolnie szliśmy przez podwórko, tak by nie wywoływać żadnego szelestu. Kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach, musiałem przyłożyć materiał mojej czarnej koszulki do nosa, bo okropnie cuchnęło zgnilizną. Popatrzyłem na Ash'a, który również miał wykrzywioną twarz w grymasie przez odór.
Dałem mu znać, by nie wyciągał swojej broni, bo najpierw spróbujemy załatwić to pokojowo.
Ash kiwnął lekko głową, że zrozumiał, chwycił za klamkę i pociągnął wolno w dół. Drzwi otworzyły się lekko, co mnie odrobinę zdziwiło, bo on powinien być ostrożniejszy i chociaż zamknąć je na klucz.
Weszliśmy cicho do środka i zatrzymaliśmy się, by posłuchać głosów. Dochodziły z końca korytarza. Całe pomieszczenie było w opłakanym stanie: tapety porozdzierane ze ścian, brudne podłogi i zakurzona lampa ścienna bez żarówki. W korytarzu panował półmrok, gdyż jedyne okno tu się znajdujące, było zabite dechami.
Miałem udać się w stronę głosów, dobiegających z pomieszczenia, kiedy poczułem mocne uderzenie w łydkę. Syknąłem z bólu i osunąłem się na ziemię. Obróciłem się, by sprawdzić co za skurwiel to zrobił. Wtedy zobaczyłem, jak Ashton uderza łysego faceta z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, pięścią w twarz, aż usłyszałem chrzęst łamanego nosa. Brawo, Irwin.
Powalił faceta na ziemie, po czym uderzył jeszcze raz.
- Zajmę się nim, zaraz do ciebie dołączę.- warknął w moją stronę. Kiwnąłem głową i próbowałem opanować mój gniew. Wstałem z podłogi i idąc korytarzem w dal, trafiłem do drewnianych drzwi. Otworzyłem je z hukiem i wszedłem do środka z triumfalnym uśmieszkiem. W pomieszczeniu zapadła cisza, a twarze trzech mężczyzn, grających w bilard, zwróciło się w moją stronę.
- Hemmings?!- zapytał jeden z nich. John był kolesiem po dwudziestce z niechlujnie wyglądającymi brązowymi włosami i starymi ubraniami. Dwaj pozostali również nie wyglądali zbyt czysto, w dodatku wszyscy trzej zaciągali się papierosami, a na parapecie dodatkowo leżał biały proszek. Niezbyt dobre miejsce na kokainę. Nie dość, że był tchórzem, to jeszcze ćpunem.
- Chyba nie sądziłeś, że tak po prostu się ukryjesz, a ja cię nie znajdę?- zapytałem z satysfakcją. John zacisnął palce na swoim kiju bilardowym. Widziałem, jak jego oczy świdrują pokój w celu jakiejkolwiek ucieczki.
- Stary, posłuchaj to nie tak...
Założyłem ręce na piersi. Wszyscy na początku tak mówią.
- Nie? Och, mów dalej, ja chętnie posłucham.- zamknąłem drzwi i podszedłem do zakurzonej, pustej półki kredensu i przejechałem lekko palcem, zbierając odrobinę kurzu.- tak na marginesie... Myślałem, że stać cię na coś lepszego. Serio, John, rozumiem desperację ucieczki, ale mieszkać w czymś takim?
   Otarłem palce, nadal obserwując trzech facetów. Dwaj z nich wydawali się na niezłym haju, zapewne nie kojarzyli co się działo. Jedynie John miał przestraszony wyraz twarzy, rozumiejąc powagę sytuacji.
- Ucieczki? Ja nigdzie nie uciekałem!- zaśmiał się, wymuszając uśmiech.
- Daj spokój, kolego. Jestem tu w pokojowych zamiarach- oznajmiłem. Musiał się trochę uspokoić, by nie pieprzyć bzdur.
Wydawało się, że odetchnął z ulgą, uwierzył mi.
- Chryste, całe szczęście. Zawsze wiedziałem, że był z ciebie porządny gość.- powiedział, odstawiając kij i opadając na krzesło i zwrócił się do naćpanych kolegów.- chłopaki, to Hemmings, jest tu w pokojowych zamiarach.
Spojrzeli chwilę na mnie z otwartymi ustami, ale po chwili wzruszyli ramionami i zaciągnęli się papierosami ponownie.
- Dobra, skończmy z tymi uprzejmościami. Powiesz mi gdzie jest kasa, którą jesteś winien?- spytałem, opierając się ponownie o drzwi.
- Ja... Luke, mówiłem, że potrzebuję więcej czasu...- jęknął, zerkając na mnie nerwowo.
- Miałeś wystarczająco czasu.- warknąłem. Kiedyś z John'em mieliśmy dobre relacje, zanim nie sięgnął za najgorsze świństwo na tym świecie, za dragi. Zapożyczył się i sprowadził na siebie duże kłopoty.
- Ale... Rozmawiałem z nią. Dała mi więcej czasu, powiedziałem, że oddam! Ale jeszcze nie mam całej sumy!
- Nie obchodzi mnie to, John. Miałeś czas do dzisiaj. Rozumiem, że nie masz hajsu?- zbliżyłem się do niego.
- Ejże, kolego! Nie tak blisko!- wybełkotał jeden z ćpunów i wstał zataczając się i próbując do mnie podejść, wymachując rękoma. Wtedy zupełnie mi puściły nerwy i walnąłem go w brzuch, tak, że opadł na podłogę. Drugiego gościa także obaliłem, uderzając go pięścią w twarz.
Tchórzliwy John skulił się jeszcze bardziej na krześle i zaczął piszczeć.
- Nie, proszę, nie zabijaj mnie! Przecież cię znam, Luke! Nie jesteś taki!
Wbiłem w niego wzrok.
- Nie znasz mnie i to nie jest twój zasrany interes jaki jestem. Za to ty nie przypominasz już starego John'a, którego znałem. Spójrz na siebie: obraz nędzy i rozpaczy. To zrobiły z tobą narkotyki, przez które się zapożyczyłeś.
- Luke, przysięgam, nie będę już brać, tylko błagam, oszczędź mnie!- wrzeszczał, wyszczerzając przerażone oczy. Nie miałem szacunku dla ludzi, którzy doprowadzają się do takiego stanu.
Ponieważ sam widziałeś wiele rzeczy na własne oczy, Hemmings.
John wstał z krzesła prędko i próbował mnie wyminąć tak, aby dotrzeć do drzwi, ale w tym momencie stanął w nich mój przyjaciel.
- A... Ashton?- zająknął się.- Nie wiedziałem, że... że ty też tu jesteś.- uśmiechnął się nerwowo, pokazując żółte zęby- dawno cię nie widziałem, nic się nie zmieniłeś!
Ashton skrzywił się na jego widok.
- Za to ty owszem. Na gorsze- dodał, a jego wzrok padł na dwoje leżących ćpunów. Westchnął na to.Tak samo jak ja nienawidził narkotyków.
- Chłopaki, błagam, wyjadę z Sydney i więcej mnie nie zobaczycie! Znaczy, oddam pieniądze! Tak, najpierw oddam pieniądze, a później wyjadę!
John już sam gubił się w swoich kłamstwach.
Zaśmialiśmy się drwiąco z Ash'em. Znaliśmy ten rodzaj obrony własnego tyłka.
- Wiesz co? Już ci nie wierzymy.- powiedział Irwin, patrząc wprost na John'a niewzruszenie.- już dawno mogłeś przestać brać, ale wolałeś pożyczone pieniądze przepieprzyć na kokainę, niż przeznaczyć na ważniejsze rzeczy.
- Przeznaczyłem! Ona dała mi czas, naprawdę! Więcej czasu!
Westchnąłem ciężko.
- Gówno prawda!- ryknął Ashton. Puściły mu już nerwy od gorzkich łgarstw John'a.- Ona nigdy nie daje tak dużo czasu! Nie oddałeś żadnej kasy i już nie oddasz! Okaż chociaż trochę pokory!
Ciemnowłosy zastygł z przerażenia, słysząc krzyk Ashton'a. Nie było to dziwne, biorąc pod uwagę, że nieczęsto się unosił.
- Jesteśmy tutaj, by wymierzyć sprawiedliwość. Chociaż, myśleliśmy, że się przestraszyłeś i zdobyłeś jakoś ten hajs.- objaśniłem spokojnie.- ale jak widać nic już ciebie nie obchodzi.
- Nie, błagam, nie chcę jeszcze umierać!- łkał. Nie mogłem jednak puścić go żywego, miał swoje na sumieniu.- nie zmuszajcie mnie do użycia siły! Ja też pamiętam coś z walki wręcz!
- Bezczelność.- wymamrotał Irwin, patrząc z politowaniem na żałosne zachowanie John'a, który stał teraz z pięściami wyciągniętymi przed siebie.
Jednym ruchem sprawiłem, że upadł na podłogę.
- Skończ to, Ash.- powiedziałem cicho do przyjaciela i opuściłem pomieszczenie. Po chwili usłyszałem głośny huk. Znak, że Ashton strzelił z broni. Wyszedłem z domu i stanąłem koło czarnego Jeep'a. Pochyliłem się nieznacznie, opierając ręce na kolanach i oddychając głęboko. Czasami trudniej było to wszystko robić, a co gorsza znieść. Większość ludzi, którzy mnie znali, stwierdziliby, że mam serce z kamienia i nie posiadam żadnych uczuć. To nie do końca prawda, bo kiedyś taki nie byłem.
Właśnie, kiedyś Luke.
Przeszłość odcisnęła piętno na mojej osobie, bardziej niż można było sobie wyobrazić. Serce? Po cóż mi serce? Było tylko słabością. A ja nie chciałem być słaby, już nie.
- Hej, w porządku, stary?- Ash położył rękę na moim ramieniu. Szybko podniosłem się i pokiwałem głową.

***

- Jesteśmy!- zawołał Irwin, przechodząc przez próg naszej rezydencji.
Mieszkaliśmy w czwórkę: Ja, Ashton, Michael i Calum. To było duże ułatwienie, ponieważ mogliśmy się ze sobą łatwo komunikować, chociaż nie zaprzeczę, że czasami mieszkanie z nimi nie należało do łatwych. Cal nie umiał gotować i jak już coś zrobił, to nie dało się tego przełknąć, Mike żył w swoim własnym świecie gier na Playstation, a Irwin stanowczo za głośno słuchał wieczorami mocnej muzyki.
Jednak, gdyby nie oni, nie miałbym nikogo, dlatego byli dla mnie jak rodzina, jak bracia. Podziwiałem ich za to, że ze mną tyle wytrzymywali, co naprawdę było dużym osiągnięciem.
- Jak poszło?- weszliśmy do salonu, gdzie Mike siedział na kanapie, grając w grę, ale po kilku sekundach, z wysiłkiem odłożył pada i spojrzał na nas wyczekująco.
- W miarę prosto.- odpowiedziałem, siadając koło niego- no, oprócz tego, że jakiś mięśniak jebnął mnie w łydkę.
- I tak jak przypuszczaliśmy, John nie miał zamiaru oddać tej kasy.-dopowiedział Ash, biorąc sobie duży kawałek pizzy, która leżała na stoliku.
- Nie dziwi mnie to.- wymamrotał Clifford. Nie znał osobiście naszej ofiary, ale dużo o słyszał na ten temat od dłuższego czasu.- i co, nie miał szczęścia?
Pokręciłem przecząco głową.
- Pieniądze przepadły, a dług został.
- W takim razie ona musi być wkurwiona.- stwierdził Michael. Miał rację, ostatnio nie było za wesoło.
- No, to prawda.- przeczesałem palcami włosy- ale teraz, kiedy wyeliminowaliśmy John'a, powinno być lepiej.
- Pozbyliście się go w końcu?- do dyskusji przyłączył się Calum, który wszedł do salonu i od razu rzucił się na zamówioną pizze.
- A o czym innym rozmawiamy od dłuższej chwili?- rzuciłem sarkastycznie, patrząc jak Hood wpieprzał swój kawałek z prędkością światła.
- No dobra, już ogarniam.- odpowiedział, nie wyczuwając ironii.- Nie gap się tak na mnie! Nawet nie wiesz, jak przez matmę można zgłodnieć!
Zmarszczyłem brwi zastanawiając o co mu chodziło.
- Do Cal'a przyszła dziś Rosalie Johnson.- oznajmił Clifford z nienaturalnym tonem głosu. Widać, iż nie wzbudziła w nim sympatii.
Zastanowiłem się chwilę, dopóki nie przypomniałem sobie skąd znam to nazwisko. Ach tak, przyjaciółka Vivian.
- Była tutaj? Po co?- zapytałem. Dziwne, że tak nagle do naszego domu przyszła laska, która trzymała się ze Smith. Coś mi w tym nie pasowało... Szykowały babską intrygę by przeszukać mój dom, czy co?
- Uczyliśmy się matmy. Dzięki niej wszystko rozumiem, nie mogłem w to uwierzyć, serio mi pomogła!- wykrzyknął uradowany Calum. Było widać jego wielki entuzjazm wobec Rosalie.
- Powinieneś być ostrożniejszy.- powiedziałem poważnie- Nie ufam jej, przyjaźni się z Vivian.
- I co z tego? Vivian też jest super dziewczyną.
Przykryłem twarz dłońmi, łapiąc się za włosy. Co z niego za sojusznik, skoro jej broni?
- To z tego, że...- chciałem przedstawić mu kilka mądrych argumentów, ale uzmysłowiłem sobie, że i tak zrobi po swojemu.- Zresztą, nieważne. Michael, w co mogę zagrać na twoim Playstation? Potrzebuję trochę relaksu.
Chciałem zrobić coś, dzięki czemu odpocznę od wszystkich tych ważnych spraw. Od ciekawskiej panny Smith i jej niewyparzonej gęby, od tego co zrobiłem John'owi i nawet od rozmowy z chłopakami. Chciałem być sam, czasami potrzebowałem tego tak samo, jak powietrza. Samotność przynosiła mi ukojenie, wśród moich dokonań.
Musisz się pogodzić z tym, kim się stałeś, Luke.

***

Od autorki: Minął miesiąc od założenia tego bloga, a "Stripped" ma już ponad 2 000 wyświetleń! Kocham was bardzo mocno. <3 Muszę stwierdzić, że dotychczas to mój ulubiony rozdział i oddaje w 100 % charakter Luke'a, który nie jest do końca takim złym chłopakiem, co? Haha, jestem ciekawa jakie macie teorie na temat kim jest "ona". Uprzedzam, że to nie Vivian, ani nikt podobny. ^^
Do następnego rozdziału!

8 komentarzy:

  1. Rozdział z perspektywy Luke - podoba mi się ^^
    Świetny rozdział, czekam na następny

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudowny rozdział. Bardzo cudowny <3
    Jest kilka błędów, ale nie aż tak dużo.
    "Tak, idealna kryjówka dla tchórza, co myśli, że wygląd tego domu odstraszy wrogów." - "który myśli" brzmiałoby lepiej.
    "Popatrzyłem na Ash'a, który również miał wykrzywioną twarz w grymasie przez odór." - Ale w jakim grymasie? Złości? Bólu? Brakuje tu tego. :>
    "tapety porozdzierane ze ścian" - "pozdzierane ze ścian"
    "w dodatku wszyscy trzej zaciągali się papierosami, a na parapecie dodatkowo leżał biały proszek" - To "dodatkowo jest niepotrzebne.
    "zanim nie sięgnął za najgorsze świństwo na tym świecie, za dragi" - "po najgorsze świństwo"
    Zwróć też uwagę na zaimki. ;)
    Hmm... Kim może być ona? Myślę, że jest to ich szefowa lub jakaś ważna osobistość wśród ludzi, dla których pracują.
    Dzięki temu rozdziałowi o wiele bardziej rozumiem Luke'a. Chyba nawet udało mi się go tutaj polubić. Choć moim ulubieńcem w Stripped nadal pozostaje Calum. <3
    Z ogromną niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!
    + zapraszam na cios-przeszlosci :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo, dobrze, że mówisz mi o rzeczach, których wcześniej nie zauważyłam x

      Usuń
  3. Jest i nowy rozdział! ♥
    Od czego zacząć? Może od Ashtona :D
    Kocham wizerunek chłopaków w tym FF. Ogólnie kocham wszelakie czarne charaktery, a Luke i "spółka" są nimi z krwi i kości. Narkotyki, zabójstwa, wow, wow, wow.
    Tak nawiasem mówiąc, ten cały John nie wzbudził mojej sympatii. Zwyczajny tchórz i tyle. Niby współczucie z powodu narkotyków i tak dalej, bo niektórzy się w to wkopują mając ciężkie chwile itp. ale dobrze, że Ash załatwił to raz na zawsze.
    I kim jest owa "ona"? Wydaje mi się, że to nie miła, potulna dziewczynka i już nie mogę się doczekać jej pojawienia. Chłopaki wyrażają się o niej z szacunkiem, a to już coś.
    No i Calum, którego chyba nawet nie da się nie lubić ♥
    Więcej rozdziałów z perspektywy Luke'a.! ♥ :)
    Niby taki chuj z niego, ale jednak, jednak nie do końca.. <3
    Podziwiam za opisywanie i tworzenie atmosfery, cudownie Ci wychodzi <3 Odniesiesz wielki sukces z "Stripped" ♥
    No i w pełni zasłużone 2000 odwiedzin, aww ♥ :)
    kocham <3
    itisnotourloveaiff.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział z perspektywy Luke'a wręcz zajebisty! Widać że chłopak miał trudną przeszłość :'( ciekawe dlaczego..
    No nic, dużo weny kochana :* czekam na nastepne boskie rozdziały!

    OdpowiedzUsuń
  5. Jako, że nie masz nigdzie zakładki spam zostawiam tą reklamę tutaj, a po przeczytaniu możesz ją oczywiście usunąć. :3

    Lekkie fanfiction z Ashtonem Irwinem w roli głównej.
    Amelia Hood to nastolatka, która ma w życiu cel. Chce zostać aktorką i ma na to spore szanse. Najlepsza okazją jest przedstawienie jej grupy teatralnej przygotowane z okazji zakończenia roku szkolnego. Wszystko idzie po jej myśli aż do czasu, gdy na scenie zjawia się Ashton Irwin. Chłopak nie cieszy się dobrą opinią i istnieje ku temu wiele powodów. Czy jego występek zrujnuje jej marzenia? A może raczej wprowadzi do życia ich obojga coś nowego?
    http://takeshelter-ff.blogspot.com/
    _
    Blog cudownej Dee, polecam. ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Ha! Ha!! Haaa! Wiedziałam. Wiedziałam, że on ma jakieś brudy pod skórą.
    Ale kurde. Zaskoczyłaś mnie z tym. Myślałam, że to Luke zabije Johna, a zrobił to Ash - ostatnia osoba, którą podejrzewałabym o okrucieństwo. Jestem w prawdziwym szoku. :v
    Aby snuć teorie o Onej powiem tylko tyle, że pewnie niezła z niej suka skoro kieruje całym przestępczym półświatkiem (tak podejrzewam choć nie podałaś tego wprost). Powiedz, dobrze czytam miedzy wierszami? Czy raczej trafiłam jak łysy grzywą o kant kuli?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, ta postać raczej nie należy do tych dobrych i Luke ma z nią pewne sprawy do załatwienia.. :)

      Usuń