sobota, 31 października 2015

Rozdział VI



Vivian's POV

   Nigdy nie lubiłam pożegnań, ale nie sądziłam, że niektóre mogą być tak trudne. Był wtorek, dwunastego listopada, a ja gniłam w szkole, zamiast być z moim tatą. Pewnie właśnie szykował się do wyjazdu, pakując wszystkie ważne dla niego rzeczy... Kiedy zapytałam go, czy mogę zostać w ten dzień w domu, odpowiedział mi, że nie ma mowy, ponieważ nadal nauka powinna być dla mnie priorytetem. Ale w tej chwili, ważniejsza była każda minuta z nim spędzona. Dzisiaj nastał dzień jego wyjazdu. Jako doświadczony żołnierz miał lecieć razem z wojskiem do Afganistanu - szmat drogi. Miałam przygnębiający humor, bo wiedziałam, że znowu zacznę się zamartwiać o jego życie. Może i żołnierze sporo zarabiają, ale jakim kosztem? Większość znajomych taty poległo na wojnie, co tylko pogłębiało mój niepokój. Sam Thomas całkiem dobrze sobie radził z wydarzeniami, które miały miejsce, lecz zawsze coś zostawia piętno na osobie, która widziała śmierć innych, prawda? A ja po prostu chciałam, żeby został ze mną. Chociaż jeszcze na chwilę...
- Viv, wszystko w porządku?- Rose dotknęła mojego ramienia, przyglądając mi się z zatroskaną miną.
- W porządku? Hmm, pomyślmy...- przyjęłam ironiczny ton głosu.- biorąc pod uwagę, że dzisiaj mój tata wyjeżdża i nie wiem kiedy go następnym razem zobaczę? Och tak, czuję się rewelacyjnie.
Blondynka westchnęła i zabrała dłoń. Wiedziała, że lepiej mnie nie prowokować w takich chwilach, szczególnie gdy chodziło o pracę Thomas'a.
- Wiem, nawet sobie nie wyobrażam, jak musisz się czuć... Mogę ci jakoś pomóc?
Spojrzałam na nią. Nie zasługiwała na to, by wyładowywać na nią mojej złości, musiałam się trochę opanować. Byłam opryskliwa, a ona proponowała mi pomoc, była najlepszą przyjaciółką na świecie.
- Nie sądzę. Przepraszam, że jestem taka wredna... Po prostu to co się uzbierało od kilku dni źle na mnie wpływa.
- Rozumiem. W końcu okazało się, że Ashton przyjaźni się z Luke'iem i jeszcze wyjazd twojego ojca...- pokręciła głową z rezygnacją- musisz być niesamowicie silna, aby to wszystko znieść, Vivian.
Och, minęły cztery tygodnie od mojego spotkania z Ashton'em po raz pierwszy od wielu lat, a już nie dotrzymał słowa i nie spotkał się ze mną. Byłam zawiedziona, a później wściekła, zastanawiając się dlaczego nie dał znaku życia.
- Staram się.
- Panno Johnson, panno Smith!- wrzasnęła nauczycielka od literatury angielskiej- Czy ja wam w czymś przeszkadzam?!
Zrezygnowana wywróciłam oczami i w tym samym czasie co Rosalie odrzekłam:
- Właściwie tak.
- Nie, pani profesor.
Nauczycielka otworzyła usta ze zdziwienia i zamrugała parokrotnie oczami. Nigdy wcześniej nie odezwałam się tak do nikogo z kadry, ale w tym momencie nie miałam siły nawet udawać, że interesuje mnie lekcja.
- Co to ma znaczyć?
Rose kopnęła moją nogę pod ławką, bym zamilczała, lecz nie czułam takiej potrzeby.
- Niech mi pani powie, po cholerę mi wiedzieć, że Szekspir był homoseksualistą? To ma mi pomóc w życiu, kiedy skończę liceum? Bo wątpię, czy w ogóle za pięć lat będzie mi to potrzebne. Tak bardzo interesuje panią życie innych, ponieważ nie ma pani własnego? Lekcja literatury angielskiej jest chyba po to, aby analizować powieści, a nie rozmawiać o orientacji autorów.
Cała klasa wpatrywała się we mnie z przerażeniem na twarzach. Nikt nie sądził, że odważyłabym się powiedzieć coś takiego.
- Smith, zostań po lekcji.- oznajmiła nauczycielka.
Parsknęłam cicho w odpowiedzi. Nerwy puściły mi do tego stopnia, że miałam w dupie to, co pomyśli o mnie ta kobieta, która zresztą nigdy mnie nie lubiła.
Kiedy zaczęła kontynuować lekcję, moja przyjaciółka wyszeptała z desperacją.
- Vivian, proszę uspokój się, bo będziesz mieć problemy!
- Już mam i kilka dodatkowych, nic nie zmieni.- wymamrotałam pod nosem.
   Postanowiłam jednak bardziej się opanować i do końca już siedziałam cicho.
Po lekcji nauczycielka powiedziała mi, że zmieniłam się na gorsze i mnie nie poznaje. Słuchałam jej uwag w milczeniu, starając się nie wybuchnąć, bo nawet nie wiedziała co było tego powodem. Nie miałam jednak zamiaru tłumaczyć jej, iż to przez stres związany z wyjazdem mojego taty.
Miałam zostać w piątek dwie godziny po lekcjach, by odpracować "moje pyskowanie".
Chwyciłam torbę z książkami i skierowałam się na następne zajęcia, kiedy usłyszałam za sobą moje nazwisko.
- Smith, zaczekaj!
Obróciłam się i widząc, kto nadchodził, skarciłam siebie samą w myślach za to, że się zatrzymałam. Wśród tłumu panującego w szkole, przeciskał się Hemmings.
- To chyba jakieś pieprzone żarty.- bąknęłam.- Jeszcze ty tutaj jesteś potrzebny...
- Ja także się cieszę, że cię widzę.- powiedział z ironią.
- Czego chcesz?
Luke zmarszczył brwi, uśmiechając się drwiąco.
- Dlaczego od razu tak ostro? Wyluzuj się, mała.
Zacisnęłam pięści. Ten chłopak stanowczo mnie wkurwiał i wnioskowałam z jego zachowania, że miał do mnie taki sam stosunek. Dręczyło mnie, dlaczego w ogóle zaczynał rozmowę, skoro nie pałał do mnie wielką sympatią. Chyba chodziło mu tylko i wyłącznie o wprawienie mnie w jeszcze gorszy nastrój.
- Nie jestem mała.- odpowiedziałam twardo, wiedząc, że jest inaczej. Miałam zaledwie metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, co czyniło mnie przynajmniej dwadzieścia centymetrów niższą od Luke'a.
- Naprawdę? Cóż, mam wrażenie, że nawet jakbyś przyszła w swoich najwyższych szpilkach, pozostałabyś tą samą małą Vivian Smith.
- Doprawdy, jesteś aż taki duży?-dopiero po chwili zdałam sobie sprawę jak to zabrzmiało.
- Och, zdziwiłabyś się- uśmiechnął się jeszcze szerzej i uniósł brew, najwyraźniej powstrzymując się od wybuchu śmiechu. Palant.
Obróciłam się na pięcie i odeszłam od niego, ale dogonił mnie i zacisnął palce na moim łokciu, sprawiając, że się zatrzymałam. To już było takie trzecie przekroczenie granic dotyku.
- Wiesz, że jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać?- odezwał się niskim głosem. Przeszły mnie ciarki, widząc jak świdruje mnie wzrokiem.
- Według mnie już skończyliśmy.- warknęłam w jego stronę i bezskutecznie próbowałam się wyrwać.
- Spokojnie, Vivian, nie szarp się. Chcę tylko porozmawiać.
Odetchnęłam głęboko i z oporem spełniłam jego prośbę, obiecując sobie w duchu, że kiedyś za to zapłaci; za te jego cholerne rozkazy.
- Widzisz? Od razu lepiej.- puścił moją rękę i popatrzył na mnie z satysfakcją.- w ogóle to gratuluję akcji na literaturze. Babka była nieźle wkurzona.
Oparłam dłoń na biodrze, zastanawiając się do czego zmierzał.
- Pochwała od samego Luke'a Hemmings'a? Uszczypnij mnie, bo chyba się przesłyszałam.- rzuciłam jadowicie.
Luke zachowywał się jednak, jakby nie słyszał mojej odpowiedzi.
- Zawsze wiedziałem, że masz niezły charakterek, ale dotychczas nie odezwałaś się tak... bezczelnie do nauczyciela. Szczerze, to nawet nie sądziłem, że stać ciebie na coś takiego.
Jezu czy on nie mógłby zamknąć tej swojej pięknej buźki?
- Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz, Hemmings. Mam zły humor, więc nie radzę ci mnie drażnić.
- Och, kiedy drażnienie z tobą sprawia mi wiele przyjemności, Smith.- wyciągnął rękę i dotknął kosmyka moich włosów, który wysunął się zza niebieskiej opaski. Spojrzałam na niego jak na wariata, bo ten gest był... można nawet powiedzieć, że był delikatny. Przysunął się do mnie, tak, że jednocześnie prawie dotykałam nosem, jego szyi. Mój oddech stał się płytki, kiedy jego ręka przesunęła się na szyję i miałam wrażenie, iż zaraz zaciśnie na niej swoje palce, ale potem powędrowała do mojego prawego obojczyka i zaczęła kreślić na nim jakieś ślady, sunąc do lewego. Bardzo chciałam w tym momencie się odsunąć, chciałam, aby przestał, bo prawie nogi się pode mną ugięły. To co robił było niewłaściwe, ale z jakiegoś chorego powodu całkiem przyjemne, jednak starałam się nie wydobyć żadnego dźwięku, który przyniósłby mu satysfakcję.
- Nie uwolnisz się ode mnie, Vivian... Czy tego chcesz, czy też nie.
   Gdy to rzekł, z uśmiechem na twarzy, odszedł w stronę tłumu. Przełknęłam ślinę, oddychając najgłębiej jak się dało. Ten incydent był mocno popieprzony, jak sam Luke. Nie mogłam mu więcej pozwolić, by w ogóle mnie dotknął w taki sposób. Czułam się nieswojo, będąc tak blisko blondyna. Po niemal miesiącu znajomości z nim, zawsze kończyło się na groźbach z jego strony, lecz nigdy nie przeszło do czynów, więc przestałam wierzyć we wszystko co mówił. 
Odnalazłam Rosalie, która stała przed klasą od historii, wpatrując się w swojego iPhone'a. Zdziwiło mnie to, ponieważ zazwyczaj nie stała samotnie z telefonem, tylko starała się rozmawiać z innymi. Zmarszczyłam lekko brwi i podeszłam do niej.
- Rose, coś się stało?
Przyjaciółka podniosła wzrok z nad komórki. Dostrzegłam w jej oczach pewien rodzaj złości, co nie było dobrym znakiem.
- Vivian, musimy porozmawiać.- powiedziała cicho. "Musimy porozmawiać" zawsze zwiastowało najgorsze.
- O co chodzi?
Blondynka wzięła głęboki oddech i zapytała poważnym głosem:
- Co jest pomiędzy tobą, a Luke'iem?
Otworzyłam usta ze zdziwienia, bo nie do końca zrozumiałam pytanie.
- Rose, co to w ogóle za pytanie? Nic między nami nie ma.
- Nieprawda.- założyła ręce na piersi, posyłając mi spojrzenie, które mówiło, że nie wierzy w moje słowa- Widziałam to co przed chwilą się wydarzyło. On zachował się... przerażająco. Przez chwilę to wyglądało jakby chciał cię udusić! Co takiego zrobiłaś, że w ten sposób cię traktuje?
Westchnęłam i pokręciłam głową. Z punktu widzenia osób trzecich faktycznie wyglądało to trochę dziwnie, ale nie sądziłam, że ktoś nas obserwował.
- Nie mam pojęcia! Poważnie, po prostu od początku mamy konflikt i... och, to skomplikowane...
- Viv, a jeżeli on jest złym chłopakiem? To znaczy, niebezpiecznym?Po tych wszystkich incydentach to bardzo prawdopodobne. No i... słyszałam o nim trochę...
- Co słyszałaś?- spytałam zdezorientowana. To już zaczęły się plotki? Po czterech tygodniach szkoły, od kiedy przyszedł?
- Hm... Ludzie mówią, że Hemmings jest zamieszany w różne kryminalne sprawy. Pobicia, groźby i tak dalej. Podobno niektórzy nawet widzieli, jak bił jakąś kobietę!
Wzięłam głęboki oddech. Cholera, kobietę? Nie wiedziałam co mam o tym myśleć: czy Luke uderzyłby kiedyś kobietę? Pamiętałam jego mocny uścisk na łokciu, ale jeszcze nie podniósł na mnie ręki, czy byłby do tego zdolny? Z drugiej strony, to co Johnson słyszała, to tylko plotki i nie wiadomo czy prawdziwe...
- Nie powinnaś wierzyć innym dopóki nie ujrzysz tego na własne oczy. Poza tym, przez pierwsze dni, gdy go poznałaś, mówiłaś zupełnie coś innego.
Pamiętałam gdy Rose ciągle gadała o tym, jaki Luke jest przystojny i pociągający jak diabli, a ani słowem nie wspomniała o tym, że mógłby być damskim bokserem.
- Och, wiem co mówiłam.- skrzywiła się- ale cofam to. Teraz zaczynam się o ciebie bać. A jeżeli naprawdę jest niebezpieczny?
- Nie przejmuj się, Rosalie. W końcu twoja przyjaciółka dostała niedawno broń z agencji, więc niech tylko Hemmings czegoś spróbuje, a pociągnie za spust.- powiedziałam starając się ją uspokoić. Przestałam obawiać się jakiś poważnych ataków z jego strony i nie zamierzałam nawet o tym myśleć.

***

   Po ostatniej lekcji byłam cała w skowronkach. Miałam całe popołudnie, by spędzić trochę czasu z tatą i nie zamierzałam tego zmarnować. Rose zaproponowała mi podwózkę do domu, na co chętnie przystanęłam. Idąc z przyjaciółką szkolnym parkingiem, pytałam ją jak się sprawy mają z Cal'em.
- Sama nie wiem...- wzruszyła ramionami.- jest świetnym kolesiem, mamy wspólny język, zainteresowania. Nawet oboje lubimy tą samą pizze! Ale ostatnio nie odbierał moich telefonów i nie było go w szkole od dwóch dni. Zaczynam się martwić...
Biedna Rose. To co działo się między nią, a Cal'em, musiało być ważne, skoro tak jej zależało... Była cudowną dziewczyną i zasługiwała na szczęście. Postanowiłam, iż urwę Hood'owi łeb, jeżeli ją zrani. Calum nie przyszedł do szkoły, a skoro nie odbierał telefonów nawet od Rosalie, to coś było nie tak.
- Dzwoń, dopóki nie odbierze.- doradziłam jej.- bo jeśli celowo odrzuca twoje połączenia, to będzie miał ze mną do czynienia.
- Viv...- przerwała mi Johnson, zatrzymując mnie i wskazując podbródkiem na prawą stronę parkingu.- Patrz kto tam stoi!
Obróciłam wzrok i spostrzegłam mojego tatę. Stał przy swoim srebrnym samochodzie, patrząc na mnie z czułością. Najwyraźniej tak samo jak ja, nie mógł się doczekać, kiedy wrócę do domu, więc postanowił po mnie przyjechać. Prędko pożegnałam się z Rosalie, obiecując, że do niej napiszę i podbiegłam do taty, rzucając mu się na szyję.
- Kochanie, uważaj bo mnie udusisz!-powiedział Thomas z uśmiechem.
- Tak się cieszę, że tutaj jesteś!-zawołałam podekscytowana.- No i z tego, że nie muszę prosić się, by Rose mnie odwiozła...
Ojciec zaśmiał się, otwierając przede mną drzwi auta.
- Mogłabyś pojechać kiedyś rowerem do szkoły, to byłaby dobra oszczędność na paliwie.- już chciałam wsiąść do samochodu, kiedy znów się odezwał- Vivian, czyż to nie Jack?
Zmarszczyłam brwi i spojrzałam w kierunku budynku szkoły, z którego wychodził nie kto inny jak Jack Parker, ten sam, co jako pierwszy wyśmiewał Cal'a.
Miałam straszliwego pecha, ponieważ mój ojciec bardzo go lubił. Jack był bogatym chłopakiem z dobrego domu, chociaż po jego zachowaniu ciężko było w to uwierzyć. Największy idiota w roczniku, zapatrzony w siebie i arogancki dupek. To były wszystkie przymiotniki, które go określały. Jack był nawet gorszy od Luke'a. Na nieszczęście tata uważał Parker'a za dobrego chłopaka, tylko dlatego, że nie poznał jego prawdziwej twarzy.
- Tak, to on. I co z tego?
- Idzie do ciebie, Vivian.
Skrzywiłam się, widząc jak Jack był coraz bliżej.
- Dzień dobry, panie Smith.- Jack uśmiechnął się, pokazując rząd białych zębów- Witaj, Viv. Dobrze dziś wyglądasz.
Uśmiechnęłam się z przekąsem, niechętnie reagując na jego towarzystwo. Naprawdę nie miałam ochoty rozmawiać z tym zadufanym w sobie pajacem.
Thomas jednak był innego zdania, objął mnie troskliwie ramieniem i rzekł:
- Jack, dawno cię nie widziałem. Co u ciebie?
- Wszystko dobrze, panie Smith. Tylko strasznie dużo nauki, szczególnie nie radzę sobie z chemią. Niestety nie jestem z tego przedmiotu dobry, więc szukam kogoś kto mógłby mi pomóc...
Wiedziałam do czego zmierzał Parker. Chemia szła mi całkiem nieźle, przez co byłam jawnym celem na osobistą korepetytorkę.
- Doprawdy?- zapytał tata- Vivian mogłaby ci pomóc!
Zacisnęłam pięści, próbując nie wybuchnąć.
- Przepraszam Jack, ale nie mam teraz na to czasu.
- Przemyśl to, twoja pomoc bardzo by mi się przydała.- mrugnął do mnie.
- Tak, tak...Mhm, chcę spędzić z tatą dzisiejszy dzień... Porozmawiamy później, okej?
- Och, rozumiem.- odpowiedział, przeczesując palcami czarne włosy.- Przyjdź chociaż na imprezę, którą robię w najbliższą sobotę, u mnie w domu. Proszę, Viv, bez ciebie nie będzie zabawy!
Boże, ten to się nie poddawał.
- Świetny pomysł!- ton głosu ojca był zbyt rozradowany- Musisz się trochę rozerwać, a to na pewno ci nie zaszkodzi... Potrzeba ci towarzystwa innych, szczególnie teraz.
Wzniosłam oczy ku niebu.
- Okej, będę tam.- ucięłam krótko.
Jack uśmiechnął się i odszedł zadowolony, w stronę swojego samochodu.
- Nie chcę iść na żadną imprezę, którą on robi.- burknęłam, zapinając pasy w samochodzie, kiedy tata włożył kluczyki do stacyjki.
- Vivian, wiem, że będzie ci ciężko, kiedy wyjadę.- spojrzał mi w oczy- ale nie chcę, abyś cały czas myślała o tym co robię i czy jeszcze żyję. Zapewniam cię, że nic mi się nie stanie. Jestem silnym facetem, który ma jeden cel: wrócić do swojej najpiękniejszej córeczki.
Zamrugałam parokrotnie oczami, bo poczułam jak zbierają mi się w nich łzy i pocałowałam tatę w policzek. To czym obdarzał mnie codziennie: uśmiechem, miłym słowem i gestem, to wszystko zastępowało mi matkę. Podziwiałam go za to, ile potrafi dla mnie zrobić, a poświęcił całego siebie, aby mnie wychować.
- Zjedzmy coś w orientalnej restauracji, co ty na to?- zaproponował, odpalając silnik i ruszając- Tak jak za starych, dobrych czasów.
Pokiwał głową, uśmiechając się promiennie.
- Vivian.- rzekł, zatrzymując samochód.- znasz tego chłopaka?- wskazał na trawnik szkoły, w miejsce, gdzie stał Luke, rozmawiając z Michael'em. Zdziwiłam się, że mnie o o zapytał, no bo dlaczego miałoby to być ważne?
- Ja... Nie bardzo... Po prostu chodzimy do tej samej szkoły i czasami z nim porozmawiam ma przerwie.- nie wiedziałam do czego zmierzał, więc postanowiłam nie mówić szczegółów naszej znajomości.
- Lepiej trzymaj się od niego z daleka. To nie jest dla ciebie dobre towarzystwo.
Skąd tata mógł to wiedzieć? Czyżby znał Hemmings'a i wiedział kim on jest?
- A ty go znasz?- spytałam, siląc się na beztroski ton głosu.
- Kojarzę go.
- Skąd?
Thomas zaczął uderzać opuszkami palców o kierownicę, przez co rozpoznałam jego zdenerwowanie.
- Nieważne. Po prostu uważaj, kiedy jesteś blisko niego.
Nie drążyłam więcej tego tematu, bo ojciec był drugą osobą, tuż za Rosalie, która również doradzała mi, aby nie zadzierać z Hemmings'em. Jechaliśmy w ciszy, dopóki nie zaczął tematu, którego najmniej się spodziewałam.
- Ashton wrócił.- spojrzałam na niego zdziwiona.- Był dziś u nas w domu, powiedział, że spotkaliście się miesiąc temu. Przepraszał za to, że dopiero teraz się odezwał, ale miał jakieś problemy. Podał mi swój aktualny numer i mam ci go przekazać.
Założyłam ręce na piersi, bo nadal byłam odrobinę na niego wkurzona, że tak długo się nie odzywał.
- Ach, czyli przyszedł z tym do ciebie, ponieważ bał się mojej reakcji? Dlatego czekał, aż wyjdę do szkoły? Jaka to hojność z jego strony, że w ogóle jeszcze się pojawił...
Tato zaśmiał się.
- Kochanie, powiedział, że nie mógł wcześniej się odezwać. Przyszedł zupełnie niespodziewanie, bardzo się zdziwiłem widząc go w naszym domu. Ale powiem szczerze, że mały Ashton wyrósł na przystojnego faceta. Kiedy ja wylecę do Afganistanu, on będzie cię odwiedzał jak najczęściej.
- Będzie mnie kontrolował w twoim imieniu?- zapytałam z udawanym przekąsem.
- Coś w tym stylu.
Westchnęłam głęboko. Przynajmniej spróbuję odnowić moją przyjaźń z Ash'em, mam nadzieję, że będzie mnie wspierał, po tym jak Thomas wyjedzie na wojnę. Wtedy wszystko może się gwałtownie zmienić...

***

Od autorki: Witam ponownie! :) Jestem okropnie zmęczona szkołą, praktycznie codziennie padam z nóg, kiedy przychodzę do domu, więc pisanie rozdziałów jest teraz dla mnie trudniejszym zadaniem. Mam jednak nadzieję, że jakoś wytrwam, jeżeli mi pomożecie. Jak? Po prostu wyraźcie swoją opinię na temat rozdziału w komentarzu, to bardzo mnie motywuje przy dalszej "pracy". Niemniej, dziękuję wszystkim, że jesteście i czytacie to ff. Do następnego razu! x

piątek, 23 października 2015

Rozdział V



Luke's POV 

   Jechałem z Ashton'em samochodem w kompletnej ciszy, chyba po raz pierwszy w swoim towarzystwie tak długo milczeliśmy. Chodziło oczywiście o Smith, która cały czas pojawiała się na mojej drodze. Okazało się, że znała Ash'a od dawna... W dodatku się przyjaźnili. Vivian dziwnie się zachowywała. Jako jedyna laska dotąd, nie leciała na mnie, tylko krzywo patrzyła i pyskowała, od naszego pierwszego spotkania. Dotąd nie poznałem jeszcze dziewczyny, która by mnie traktowała tak... inaczej. Okej, może to ja zacząłem, no bo przecież odzywałem się do niej jak ostatni dupek, ale to wszystko z przyzwyczajenia. Miałem taki charakter i już. Zresztą chyba każdy by przy niej stracił cierpliwość, prawda? A mi po prostu często puszczały nerwy.
Były powody twoich słabych nerwów, Hemmings...
- Luke.- Irwin odchrząknął.- słuchasz mnie w ogóle?
Kurwa, byłem tak zamyślony, że nawet nie słyszałem, że Ashton w końcu się odezwał.
- Sorry, stary, jestem po prostu zmęczony.
Roześmiał się.
- No tak, szkoła. Ach, nie ma to jak życie samotnego strzelca, który nie jest uwięziony w żadnej budzie.
Cały Irwin, tylko ciągle potrafił się wymądrzać.
- Spierdalaj, okej?- burknąłem rozdrażniony. Czasami stanowczo za dużo gadał.
- Nie tak ostro, przyjacielu.- zerknął na mnie, jednak nadal koncentrując się na drodze.- a tak poważnie... skąd znacie się z Vivian?
Nie byłem pewny co mu powiedzieć. W końcu nie zachowywałem się miło i grzecznie względem niej, nie mieliśmy dobrych stosunków. Nie wiedziałem też jakie dokładnie relacje łączyły tę dwójkę, ale zapewne dość bliskie, biorąc pod uwagę, że kiedy dzisiaj ich zobaczyłem, Irwin trzymał ją za rękę. Więc, jeżeli bym powiedział, jak traktuję Vivian pewnie skopałby mi dupę.
- Znamy się ze szkoły, nic wielkiego.- odpowiedziałem wymijająco.
- Nic wielkiego? Chcesz powiedzieć, że kiedy na siebie patrzyliście jak dwa wściekłe wilki, to było nic wielkiego? Luke, nie okłamuj mnie. Co jest między wami?
Ashton łatwo nie odpuszczał, więc starałem się wymyślić coś, co nie byłoby do końca kłamstwem, ale również nie odsłaniałoby szczegółów. W końcu skąd miałem wiedzieć, czy panna Smith nie pobiegnie do niego na skargę?
- No, wiesz... Nie mamy jakiś bliskich stosunków, po prostu... nie przepadamy za sobą.
- Ale dlaczego?
Przewróciłem oczami. Stanowczo padło tu za dużo pytań. Nie lubiłem się tłumaczyć przed nikim.
- Bez konkretnego powodu.- wymamrotałem.- Jak mniemam wasze stosunki są znacznie lepsze.
Ashton uśmiechnął się. Znałem ten uśmiech; pojawiał się na jego twarzy zawsze w ważnym dla niego kontekście. Czyli w tym momencie tym "kontekstem" była Vivian. Okej, na pewno mieli silną relację. Jeśli się dowie o naszych stosunkach, pewnie mnie zabije.
Kurwa, niedobrze.
- Poznałem ją, gdy była małą dziewczynką. Jej ojciec przyjaźnił się z moimi starszymi. Wiesz... Jak tylko ją zobaczyłem, poczułem coś dziwnego. Chciałem się nią zaopiekować. Była wtedy taka bezbronna...
Ta, widocznie dopiero później nabrała charakterku.
- No, teraz to trudne zadanie, biorąc pod uwagę twoje zajęcie.-odchrząknąłem i zastanowiłem się chwilę nad jego odpowiedzią.- a jej matka?
Ashton pokręcił głową przecząco i skręcił w lewo.
- Nie chcesz wiedzieć.
Zmarszczyłem brwi, ale nie chciałem naciskać. Czyli jej matka nie była wzorem rodzica... Cóż, bywa, zresztą nie obchodziło mnie jej życie.
Przynajmniej miała ojca...
- To tutaj.- wskazałem niewielki dom, który raczej nie zachęcał do wejścia. Szary, smętny kolor i zapuszczony trawnik sprawiały, że dobry nastrój zmieniał się momentalnie na melancholijny. Sama trawa miała już kolor brudnej zieleni, co czyniło go jeszcze bardziej lichym.Na pierwszy rzut oka, miało się wrażenie, że nikt tu nie mieszka, ale po dłuższej obserwacji, przez wybite okna można było dojrzeć cienie i usłyszeć rozmowy.
   Wyszedłem z samochodu, zamykając cicho drzwi za sobą, a Ashton zrobił to samo. Podeszliśmy bliżej, bacznie obserwując dom.
- Jesteś pewny, że on mieszka w tej ruderze?- zapytał, patrząc krzywo na szczura, który szukał jedzenia wśród śmieci, na podwórzu.
To nie była do końca bezpieczna dzielnica w Sydney, ale właśnie tutaj mieliśmy się znaleźć.
- Tak, idealna kryjówka dla tchórza, co myśli, że wygląd tego domu odstraszy wrogów.- powiedziałem i zacząłem iść w kierunku wejścia.- Wchodzimy.
Powolnie szliśmy przez podwórko, tak by nie wywoływać żadnego szelestu. Kiedy znaleźliśmy się przy drzwiach, musiałem przyłożyć materiał mojej czarnej koszulki do nosa, bo okropnie cuchnęło zgnilizną. Popatrzyłem na Ash'a, który również miał wykrzywioną twarz w grymasie przez odór.
Dałem mu znać, by nie wyciągał swojej broni, bo najpierw spróbujemy załatwić to pokojowo.
Ash kiwnął lekko głową, że zrozumiał, chwycił za klamkę i pociągnął wolno w dół. Drzwi otworzyły się lekko, co mnie odrobinę zdziwiło, bo on powinien być ostrożniejszy i chociaż zamknąć je na klucz.
Weszliśmy cicho do środka i zatrzymaliśmy się, by posłuchać głosów. Dochodziły z końca korytarza. Całe pomieszczenie było w opłakanym stanie: tapety porozdzierane ze ścian, brudne podłogi i zakurzona lampa ścienna bez żarówki. W korytarzu panował półmrok, gdyż jedyne okno tu się znajdujące, było zabite dechami.
Miałem udać się w stronę głosów, dobiegających z pomieszczenia, kiedy poczułem mocne uderzenie w łydkę. Syknąłem z bólu i osunąłem się na ziemię. Obróciłem się, by sprawdzić co za skurwiel to zrobił. Wtedy zobaczyłem, jak Ashton uderza łysego faceta z nieprzyjemnym wyrazem twarzy, pięścią w twarz, aż usłyszałem chrzęst łamanego nosa. Brawo, Irwin.
Powalił faceta na ziemie, po czym uderzył jeszcze raz.
- Zajmę się nim, zaraz do ciebie dołączę.- warknął w moją stronę. Kiwnąłem głową i próbowałem opanować mój gniew. Wstałem z podłogi i idąc korytarzem w dal, trafiłem do drewnianych drzwi. Otworzyłem je z hukiem i wszedłem do środka z triumfalnym uśmieszkiem. W pomieszczeniu zapadła cisza, a twarze trzech mężczyzn, grających w bilard, zwróciło się w moją stronę.
- Hemmings?!- zapytał jeden z nich. John był kolesiem po dwudziestce z niechlujnie wyglądającymi brązowymi włosami i starymi ubraniami. Dwaj pozostali również nie wyglądali zbyt czysto, w dodatku wszyscy trzej zaciągali się papierosami, a na parapecie dodatkowo leżał biały proszek. Niezbyt dobre miejsce na kokainę. Nie dość, że był tchórzem, to jeszcze ćpunem.
- Chyba nie sądziłeś, że tak po prostu się ukryjesz, a ja cię nie znajdę?- zapytałem z satysfakcją. John zacisnął palce na swoim kiju bilardowym. Widziałem, jak jego oczy świdrują pokój w celu jakiejkolwiek ucieczki.
- Stary, posłuchaj to nie tak...
Założyłem ręce na piersi. Wszyscy na początku tak mówią.
- Nie? Och, mów dalej, ja chętnie posłucham.- zamknąłem drzwi i podszedłem do zakurzonej, pustej półki kredensu i przejechałem lekko palcem, zbierając odrobinę kurzu.- tak na marginesie... Myślałem, że stać cię na coś lepszego. Serio, John, rozumiem desperację ucieczki, ale mieszkać w czymś takim?
   Otarłem palce, nadal obserwując trzech facetów. Dwaj z nich wydawali się na niezłym haju, zapewne nie kojarzyli co się działo. Jedynie John miał przestraszony wyraz twarzy, rozumiejąc powagę sytuacji.
- Ucieczki? Ja nigdzie nie uciekałem!- zaśmiał się, wymuszając uśmiech.
- Daj spokój, kolego. Jestem tu w pokojowych zamiarach- oznajmiłem. Musiał się trochę uspokoić, by nie pieprzyć bzdur.
Wydawało się, że odetchnął z ulgą, uwierzył mi.
- Chryste, całe szczęście. Zawsze wiedziałem, że był z ciebie porządny gość.- powiedział, odstawiając kij i opadając na krzesło i zwrócił się do naćpanych kolegów.- chłopaki, to Hemmings, jest tu w pokojowych zamiarach.
Spojrzeli chwilę na mnie z otwartymi ustami, ale po chwili wzruszyli ramionami i zaciągnęli się papierosami ponownie.
- Dobra, skończmy z tymi uprzejmościami. Powiesz mi gdzie jest kasa, którą jesteś winien?- spytałem, opierając się ponownie o drzwi.
- Ja... Luke, mówiłem, że potrzebuję więcej czasu...- jęknął, zerkając na mnie nerwowo.
- Miałeś wystarczająco czasu.- warknąłem. Kiedyś z John'em mieliśmy dobre relacje, zanim nie sięgnął za najgorsze świństwo na tym świecie, za dragi. Zapożyczył się i sprowadził na siebie duże kłopoty.
- Ale... Rozmawiałem z nią. Dała mi więcej czasu, powiedziałem, że oddam! Ale jeszcze nie mam całej sumy!
- Nie obchodzi mnie to, John. Miałeś czas do dzisiaj. Rozumiem, że nie masz hajsu?- zbliżyłem się do niego.
- Ejże, kolego! Nie tak blisko!- wybełkotał jeden z ćpunów i wstał zataczając się i próbując do mnie podejść, wymachując rękoma. Wtedy zupełnie mi puściły nerwy i walnąłem go w brzuch, tak, że opadł na podłogę. Drugiego gościa także obaliłem, uderzając go pięścią w twarz.
Tchórzliwy John skulił się jeszcze bardziej na krześle i zaczął piszczeć.
- Nie, proszę, nie zabijaj mnie! Przecież cię znam, Luke! Nie jesteś taki!
Wbiłem w niego wzrok.
- Nie znasz mnie i to nie jest twój zasrany interes jaki jestem. Za to ty nie przypominasz już starego John'a, którego znałem. Spójrz na siebie: obraz nędzy i rozpaczy. To zrobiły z tobą narkotyki, przez które się zapożyczyłeś.
- Luke, przysięgam, nie będę już brać, tylko błagam, oszczędź mnie!- wrzeszczał, wyszczerzając przerażone oczy. Nie miałem szacunku dla ludzi, którzy doprowadzają się do takiego stanu.
Ponieważ sam widziałeś wiele rzeczy na własne oczy, Hemmings.
John wstał z krzesła prędko i próbował mnie wyminąć tak, aby dotrzeć do drzwi, ale w tym momencie stanął w nich mój przyjaciel.
- A... Ashton?- zająknął się.- Nie wiedziałem, że... że ty też tu jesteś.- uśmiechnął się nerwowo, pokazując żółte zęby- dawno cię nie widziałem, nic się nie zmieniłeś!
Ashton skrzywił się na jego widok.
- Za to ty owszem. Na gorsze- dodał, a jego wzrok padł na dwoje leżących ćpunów. Westchnął na to.Tak samo jak ja nienawidził narkotyków.
- Chłopaki, błagam, wyjadę z Sydney i więcej mnie nie zobaczycie! Znaczy, oddam pieniądze! Tak, najpierw oddam pieniądze, a później wyjadę!
John już sam gubił się w swoich kłamstwach.
Zaśmialiśmy się drwiąco z Ash'em. Znaliśmy ten rodzaj obrony własnego tyłka.
- Wiesz co? Już ci nie wierzymy.- powiedział Irwin, patrząc wprost na John'a niewzruszenie.- już dawno mogłeś przestać brać, ale wolałeś pożyczone pieniądze przepieprzyć na kokainę, niż przeznaczyć na ważniejsze rzeczy.
- Przeznaczyłem! Ona dała mi czas, naprawdę! Więcej czasu!
Westchnąłem ciężko.
- Gówno prawda!- ryknął Ashton. Puściły mu już nerwy od gorzkich łgarstw John'a.- Ona nigdy nie daje tak dużo czasu! Nie oddałeś żadnej kasy i już nie oddasz! Okaż chociaż trochę pokory!
Ciemnowłosy zastygł z przerażenia, słysząc krzyk Ashton'a. Nie było to dziwne, biorąc pod uwagę, że nieczęsto się unosił.
- Jesteśmy tutaj, by wymierzyć sprawiedliwość. Chociaż, myśleliśmy, że się przestraszyłeś i zdobyłeś jakoś ten hajs.- objaśniłem spokojnie.- ale jak widać nic już ciebie nie obchodzi.
- Nie, błagam, nie chcę jeszcze umierać!- łkał. Nie mogłem jednak puścić go żywego, miał swoje na sumieniu.- nie zmuszajcie mnie do użycia siły! Ja też pamiętam coś z walki wręcz!
- Bezczelność.- wymamrotał Irwin, patrząc z politowaniem na żałosne zachowanie John'a, który stał teraz z pięściami wyciągniętymi przed siebie.
Jednym ruchem sprawiłem, że upadł na podłogę.
- Skończ to, Ash.- powiedziałem cicho do przyjaciela i opuściłem pomieszczenie. Po chwili usłyszałem głośny huk. Znak, że Ashton strzelił z broni. Wyszedłem z domu i stanąłem koło czarnego Jeep'a. Pochyliłem się nieznacznie, opierając ręce na kolanach i oddychając głęboko. Czasami trudniej było to wszystko robić, a co gorsza znieść. Większość ludzi, którzy mnie znali, stwierdziliby, że mam serce z kamienia i nie posiadam żadnych uczuć. To nie do końca prawda, bo kiedyś taki nie byłem.
Właśnie, kiedyś Luke.
Przeszłość odcisnęła piętno na mojej osobie, bardziej niż można było sobie wyobrazić. Serce? Po cóż mi serce? Było tylko słabością. A ja nie chciałem być słaby, już nie.
- Hej, w porządku, stary?- Ash położył rękę na moim ramieniu. Szybko podniosłem się i pokiwałem głową.

***

- Jesteśmy!- zawołał Irwin, przechodząc przez próg naszej rezydencji.
Mieszkaliśmy w czwórkę: Ja, Ashton, Michael i Calum. To było duże ułatwienie, ponieważ mogliśmy się ze sobą łatwo komunikować, chociaż nie zaprzeczę, że czasami mieszkanie z nimi nie należało do łatwych. Cal nie umiał gotować i jak już coś zrobił, to nie dało się tego przełknąć, Mike żył w swoim własnym świecie gier na Playstation, a Irwin stanowczo za głośno słuchał wieczorami mocnej muzyki.
Jednak, gdyby nie oni, nie miałbym nikogo, dlatego byli dla mnie jak rodzina, jak bracia. Podziwiałem ich za to, że ze mną tyle wytrzymywali, co naprawdę było dużym osiągnięciem.
- Jak poszło?- weszliśmy do salonu, gdzie Mike siedział na kanapie, grając w grę, ale po kilku sekundach, z wysiłkiem odłożył pada i spojrzał na nas wyczekująco.
- W miarę prosto.- odpowiedziałem, siadając koło niego- no, oprócz tego, że jakiś mięśniak jebnął mnie w łydkę.
- I tak jak przypuszczaliśmy, John nie miał zamiaru oddać tej kasy.-dopowiedział Ash, biorąc sobie duży kawałek pizzy, która leżała na stoliku.
- Nie dziwi mnie to.- wymamrotał Clifford. Nie znał osobiście naszej ofiary, ale dużo o słyszał na ten temat od dłuższego czasu.- i co, nie miał szczęścia?
Pokręciłem przecząco głową.
- Pieniądze przepadły, a dług został.
- W takim razie ona musi być wkurwiona.- stwierdził Michael. Miał rację, ostatnio nie było za wesoło.
- No, to prawda.- przeczesałem palcami włosy- ale teraz, kiedy wyeliminowaliśmy John'a, powinno być lepiej.
- Pozbyliście się go w końcu?- do dyskusji przyłączył się Calum, który wszedł do salonu i od razu rzucił się na zamówioną pizze.
- A o czym innym rozmawiamy od dłuższej chwili?- rzuciłem sarkastycznie, patrząc jak Hood wpieprzał swój kawałek z prędkością światła.
- No dobra, już ogarniam.- odpowiedział, nie wyczuwając ironii.- Nie gap się tak na mnie! Nawet nie wiesz, jak przez matmę można zgłodnieć!
Zmarszczyłem brwi zastanawiając o co mu chodziło.
- Do Cal'a przyszła dziś Rosalie Johnson.- oznajmił Clifford z nienaturalnym tonem głosu. Widać, iż nie wzbudziła w nim sympatii.
Zastanowiłem się chwilę, dopóki nie przypomniałem sobie skąd znam to nazwisko. Ach tak, przyjaciółka Vivian.
- Była tutaj? Po co?- zapytałem. Dziwne, że tak nagle do naszego domu przyszła laska, która trzymała się ze Smith. Coś mi w tym nie pasowało... Szykowały babską intrygę by przeszukać mój dom, czy co?
- Uczyliśmy się matmy. Dzięki niej wszystko rozumiem, nie mogłem w to uwierzyć, serio mi pomogła!- wykrzyknął uradowany Calum. Było widać jego wielki entuzjazm wobec Rosalie.
- Powinieneś być ostrożniejszy.- powiedziałem poważnie- Nie ufam jej, przyjaźni się z Vivian.
- I co z tego? Vivian też jest super dziewczyną.
Przykryłem twarz dłońmi, łapiąc się za włosy. Co z niego za sojusznik, skoro jej broni?
- To z tego, że...- chciałem przedstawić mu kilka mądrych argumentów, ale uzmysłowiłem sobie, że i tak zrobi po swojemu.- Zresztą, nieważne. Michael, w co mogę zagrać na twoim Playstation? Potrzebuję trochę relaksu.
Chciałem zrobić coś, dzięki czemu odpocznę od wszystkich tych ważnych spraw. Od ciekawskiej panny Smith i jej niewyparzonej gęby, od tego co zrobiłem John'owi i nawet od rozmowy z chłopakami. Chciałem być sam, czasami potrzebowałem tego tak samo, jak powietrza. Samotność przynosiła mi ukojenie, wśród moich dokonań.
Musisz się pogodzić z tym, kim się stałeś, Luke.

***

Od autorki: Minął miesiąc od założenia tego bloga, a "Stripped" ma już ponad 2 000 wyświetleń! Kocham was bardzo mocno. <3 Muszę stwierdzić, że dotychczas to mój ulubiony rozdział i oddaje w 100 % charakter Luke'a, który nie jest do końca takim złym chłopakiem, co? Haha, jestem ciekawa jakie macie teorie na temat kim jest "ona". Uprzedzam, że to nie Vivian, ani nikt podobny. ^^
Do następnego rozdziału!

sobota, 17 października 2015

Rozdział IV



   Siedząc w moim pokoju, zastanawiałam się nad zadaniem z chemii, co wcale nie było takie proste, zważając na fakt, że moje myśli błądzimy zupełnie gdzie indziej. Z każdą sekundą mój gniew na prześladowcze zachowanie Luke'a rósł.
   Wieczorem złość sięgała już zenitu, więc, żeby się uspokoić zadzwoniłam do Davida. Mój przyjaciel zawsze gotów był mnie wysłuchać. Czasami zastanawiałam się, dlaczego się ze mną przyjaźni. David był takim dobrym człowiekiem, znosił moje humory i niegdyś wredne odzywki. Zawsze, kiedy reagowałam na coś złością, on mnie uspokajał. Idealny był z niego przyjaciel i byłam pewna, że i w tej sprawie mi pomoże.
Green odebrał po trzech sygnałach.
- Hej Viv.
- Cześć, David.
Miał dziwnie ochrypły głos, więc odchrząknęłam znacząco, bo miałam wrażenie, że mu przeszkodziłam.- Masz chwilę?
- Żeby pogadać z moją najcudowniejszą koleżanką? No pewnie, nawet jeśli.- przerwał- dobiega północ.
Spojrzałam na zegarek. Faktycznie, dochodziła już dwunasta w nocy, kompletnie straciłam poczucie czasu.
- Słuchaj, jest taka sprawa... - zaczęłam, szukając odpowiednich słów- musisz mi odpowiedzieć na parę pytań.
Po drugiej stronie nastała cisza, więc kontynuowałam
- Hm... Co byś zrobił, gdyby jakaś dziewczyna zaczęła do ciebie ciągle podchodzić, zagadywać i...
- Żartujesz sobie? Oczywiście, że już dawno bym brał okazję!
Przewróciłam oczami.
- Nie skończyłam. I nie chodzi mi tutaj o jakieś zaloty. Ona drwiłaby sobie z ciebie prosto w twarz, a jeszcze później zaczęła grozić...
- Vivian, czy to tyczy się ciebie, czy mnie? Bo mam wrażenie, że mówisz o swoim przypadku.
Westchnęłam. David jak zwykle szybko się domyślił.
- No dobra, chodzi o mnie.
- Czekaj, czekaj... Prześladuje cię jakaś dziewczyna?! A jest ładna? Mogłabyś mnie przedstawić?! Czy, o matko.. Czy może zmieniłaś orientację?
- David, nienormalny jesteś?!- wrzasnęłam.- Boże, znasz mnie od tylu lat, a teraz ci się zebrało na takie pytania?
Chłopak się zaśmiał.
- No co?! Niby co innego mogłem pomyśleć, po takich dziwnych pytaniach?
Zamknęłam oczy, żeby się uspokoić. Może pomysł z dzwonieniem do Davida był jednak zły?
- Dobra, dobra, nie wściekaj się tak, Viv. A teraz poważnie... Ktoś cię prześladuje?
Schowałam wszystkie książki do torby i opadłam na moje wielkie łóżko. Czarna stal, pięknie komponowała się z liliową pościelą. Byłam już tak zmęczona, że nie miałam siły stać.
- Można tak powiedzieć. Znaczy, koleś jest przerażający, ale nie wydaje się groźny...- wtedy przypomniałam sobie dzisiejszy incydent w sali chemicznej z Luke'iem. - okej, może trochę jest, ale nie wiem czy to coś poważnego. Po prostu strasznie mnie zaczepia.
- Pokaż mi go tylko, a skopie mu tyłek.
Proszę, waleczny David Green się obudził.
- Jasne, już lecę.- mruknęłam z sarkazmem.- ale serio, co ja mogę z nim zrobić?
Nastała krótka cisza, a chwilę potem, chłopak znów się odezwał pewnym siebie głosem.
- Myślę, że skoro on ci groził, ty mu się powinnaś odpłacić tym samym. No chyba, że jest na tyle straszny, że cię tak bardzo przeraża. Ale znam cię, Smith i wiem, że niczego się nie boisz, więc po prostu bądź sobą.
David miał rację, to było najodpowiedniejsze wyjście.

***

   Następnego dnia razem z Rosalie znów po mnie przyjechała. Była wczesna godzina, a ja ledwo trzymałam się na nogach, ponieważ większość nocy rozmawiałam z Davidem przez telefon. Na prawdę, nie miałam pojęcia czym zasłużyłam sobie na tak wspaniałego przyjaciela. Był nawet gotów zarwać noc, by mnie wysłuchać.
- O czym tak myślisz, Viv? Czyżby o seksownym blondynie z kolczykiem w wardze?- zapytała Rose, uśmiechając się do mnie znacząco. Wywróciłam oczami, ta dziewczyna kiedyś sobie u mnie nagrabi.
- Tak, przecież tylko on mi w głowie.
- Ja tam nie wiem, jak wykonywaliście wczorajszy eksperyment, nie ukrywam, że widać było między wami chemię.
Zaśmiałam się drwiąco i pomyślałam, że zwariowała. Jedyna chemia, jaka między nami była, to ta w probówce.
   Przy sali, w której miałyśmy historię, stał Calum z zielonowłosym chłopakiem, którego wczoraj widziałam. Kiedy tylko nas zobaczył, spuścił wzrok i wpatrywał się w podłogę, przez co poczułam się nieswojo. Hood jednak uśmiechnął się szeroko, machając do nas energicznie.
- Cześć, dziewczyny!- przywitał się, wpatrując się w nas na przemian- to jest Michael Clifford, chodził z wami już wcześniej do szkoły, ale jest w starszej klasie, na pewnie go kojarzycie.
Spróbowałam uśmiechnąć się przyjaźnie do Michael'a, ale ten skinął szybko głową na powitanie i odwrócił wzrok.
Uuu, już wiedziałam, że trudno będzie nawiązać z nim kontakt.
- Mike, a ty kojarzysz Vivian i Rosalie?
- Chodzę do tej budy dłużej niż ty, Calum, trudno ich nie kojarzyć.- wymamrotał pod nosem zielonowłosy. Byłam praktycznie pewna, że za bardzo nie przypadłyśmy do gustu Michael'owi.
   Zapadła niezręczna cisza. Przegryzłam odruchowo dolną wargę w zakłopotaniu.
- Hm, co lubisz robić w wolnym czasie, Michael?- zapytała Rosalie, chociaż w jej oczach nie było widać specjalnego zainteresowania. Chyba nie polubiła szczególnie pana kolorowo-włosego. Zgadywałam, że przez to, iż Rose nienawidziła, gdy ktoś nie okazywał jej najmniejszej uwagi, albo nie krył się do niej z niechęcią, a Clifford niestety tak się zachowywał.
   Micheal podniósł głowę i zlustrował nas obie wzrokiem.
- Teraz się mnie o to pytacie? Chodzicie ze mną do szkoły od ponad roku, a teraz nagle interesuje was, co robię w wolnym czasie?
Wymieniłyśmy spojrzenia z blondynką i zamilkłyśmy.
- Mike, przestań!- syknął Calum, zdenerwowany słysząc odpowiedź swojego przyjaciela.
Już wymyślałam jakąś ripostę, którą mogłabym rzucić, ale wtedy uzmysłowiłam sobie, że chłopak miał rację. Faktycznie mijałam go na korytarzu prawie codziennie, ale nie czułam potrzeby poznania go bliżej.
Wnioskowałam, że dlatego tak krzywo na nas patrzał, ponieważ przez ten cały czas nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, a teraz nagle zaczęłyśmy z nim rozmawiać, jak z dobrym kumplem.
- Przepraszamy.-wypaliłam automatycznie, a zaskoczona mina Michael'a dała mi chęć do kontynuowania.- masz absolutną rację, miałyśmy wiele okazji do poznania ciebie, ale nie skorzystałyśmy z nich. Wiem, że głupio tak nagle ze sobą zacząć rozmawiać, ale to może najwyższy czas, nie uważasz?
- Vivian, ale przecież on jest...- zaczęła Rosalie, ale uciszyłam ją, dając kuksańca w ramię. Wiedziałam, że nie paliła się do tego, aby zaprzyjaźnić się z Clifford'em.
Twarz Michael'a szybko się zmieniła. Już miałam wrażenie, że złagodniał i powie "spoko, poznajmy się bliżej!", ale zmarszczył brwi i sposępniał. Już wiedziałam, że pod względem zmieniania nastrojów podobny był do Luke'a i zapewne przez to się przyjaźnili.
- Nieważne. Muszę iść,Calum. Gdyby Luke zobaczył, że gadam z nimi...- wskazał skinieniem głowy na mnie i Rose i westchnął- po prostu spotkamy się po lekcjach.
   I odszedł w stronę schodów prowadzących na niższe piętro. Zastanawiałam się co to była za aluzja, którą wypowiedział na odchodnym. Luke nie byłby zadowolony, że rozmawia z nami? Co to miało znaczyć i dlaczego wszystko kręci się wokół cholernego Hemmings'a?!
- O co mu chodziło?- spytałam unosząc brwi. Miałam wrażenie, że Calum wiedział co miał na myśli zielonowłosy.
- Ale co?- brunet podrapał się po karku i zerkał co chwila w podłogę- Nie wiem o co ci chodzi.
- Dobrze wiesz, Cal. Widzę przecież, że coś ukrywasz.
- Kto, ja? Ależ skąd.- zaśmiał się trochę zbyt głośno, zważając, że nie zaszło tu nic śmiesznego.- widziałaś wczoraj ten odcinek "top model"? Kurczę, ta brzydka blondynka w ogóle się nie nadaje do tej roboty! Jakbym ja tam był w jury, już dawno zwerbowałbym odpowiednie kandydatki!
Wiedziałam, że Calum pieprzy od rzeczy, gołym okiem było widać, że się speszył, nawet Rose to zauważyła, krzyżując ramiona na piersi.
- Dobra, nieważne. I tak dowiemy się, o co chodziło, wtedy dopiero będziesz się tłumaczył.- oznajmiła dumnie moja przyjaciółka. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco, zawsze stawała za mną murem.
   Na ostatniej lekcji napisałam wypracowanie z angielskiego, a byłam z niego dumna, bo świetnie mi poszło. Szczęśliwa, ale zmęczona po skończonych zajęciach, szłam korytarzem w kierunku wyjścia ze szkoły. Dzisiaj miałam sama wrócić do domu, ponieważ Rosalie razem z Calum'em zamierzali pouczyć się matematyki razem. Ustaliłam wcześniej z Johnson, że spróbuje się wtedy dowiedzieć o aluzji Michael'a, może Cal powie jej, jak go do tego odpowiednio przekona.
Wychodząc z budynku zobaczyłam chłopaka, który stał po drugiej stronie ulicy, wpatrując się w swój telefon, oparty  o czarny samochód. Wydawał mi się dziwnie znajomy, ale nie wiedziałam dlaczego. Podeszłam bliżej. Czy to był... nie, niemożliwe. Ale, przecież... Chłopak wyglądał jak...
Zamurowało mnie tak, że stanęłam jak wryta, gapiąc się na niego z otwartymi ustami.
- Ashton?
Blondyn oderwał wzrok od komórki i spojrzał na mnie zdziwiony. Chwilę potem szeroko wyszczerzył oczy.
- Vivian?
Podbiegłam do niego prędko, rzucając mu się na szyję. Jego skóra pachniała tak samo, jak niespełna cztery lat temu, ale wyglądał trochę inaczej. Jego kręcone blond włosy były odrobinę dłuższe, lecz uśmiech i oczy miał nadal tak piękne jak kiedyś. Jednak, czaiło się w nich coś nowego, coś co nie wiedziałam jak mam interpretować Zmienił styl ubierania się; niegdyś prawdziwy "skater", który nosił kolorowe spodnie i koszulki ze śmiesznymi nadrukami, teraz miał na sobie czarne, rurki i szarą, zwykłą koszulkę z logiem zespołu AC/DC. Wydawał się jednak bardziej mroczny niż kiedyś. Bardziej tajemniczy. Miałam wrażenie, że zmienił się wewnętrznie, tylko nie wiedziałam, czy w dobry, czy w zły sposób.
Poznałam go głównie, przez czarną bandanę, z którą nie rozstał się aż do tej chwili. Wydoroślał na twarzy, stał się prawdziwym mężczyzną, ale nadal z łobuzerskim uśmiechem z przed lat.
   Powoli odsunęłam się od niego i przyjrzałam mu się. Nie mogłam uwierzyć, że znów go spotkałam!
Znaliśmy się od dzieciństwa, byliśmy wtedy nierozłączni. Nikt nie był mi bliski jak on, traktowałam go jak starszego brata, którego nigdy nie miałam.
- Ashton, co ty tu robisz? Przecież wyjechałeś z Sydney cztery lata temu!
Blondyn wpatrywał się we mnie z ogromnym uśmiechem na twarzy i dopiero po dłuższej chwili odpowiedział.
- Jak widać wróciłem. A ty, Viv... Jesteś taka piękna.
Parsknęłam śmiechem, bo to było zupełnie niepodobne do Ashton'a, którego znałam. Stanowczo wydoroślał.
Irwin'owie postanowili wyprowadzić się do Nowego Jorku z synem, by tam zacząć, jak to określili "ambitniejsze życie". Kiedy się o tym dowiedziałam, a miałam wtedy czternaście lat, byłam zrozpaczona. Ash był moim jedynym prawdziwym przyjacielem płci męskiej, dopiero po jego wyjeździe poznałam Davida. Ashton nie chciał wyjeżdżać, ale nie miał nic do powiedzenia. Myślałam, że nigdy więcej go nie zobaczę, przecież minęło tyle lat, a tu nagle stał pod moją szkołą!
- Moi rodzice nadal mieszkają w Ameryce, ale ja chciałem wrócić. Mój dom jest tutaj, w Australii. Viv, tak dawno cię nie widziałem.- po czym znów mnie przytulił. Nadal byłam oszołomiona, że spotkałam najlepszego przyjaciela po latach. Jego zapach działał na mnie kojąco, czułam się bezpiecznie.
- Czym się zajmujesz, Ash? Od jak dawna tu jesteś?- zapytałam, ponieważ był ode mnie dwa lata starszy, więc myślałam, że poszedł na studia. Wcześniej było to jego największe marzenie, by dostać się do dobrego college'u.
- Do Australii przeprowadziłem się już rok temu, ale mieszkałem w małym mieście, daleko za Sydney. Od jakiegoś tygodnia dopiero tu zawitałem, a wszystkie wspomnienia wróciły. A co do nauki, to porzuciłem studia.
Uniosłam wysoko brwi, bo niegdyś było to nie do pomyślenia.
- W takim razie czym się zajmujesz?- spytałam patrząc na niego podejrzliwie. Dziwnie było rozmawiać z nim, kiedy wyglądał bardziej mrocznie i tajemniczo. Nie wiedziałam co mógł robić, by się utrzymać, skoro jego rodzice zostali w Nowym Jorku, a moja podświadomość podpowiadała najgorsze scenariusze. Zastanowiło mnie to, że miał auto, na które masę ludzi nie byłoby stać. Skąd mógł mieć na to pieniądze?
   Ashton jednak na moje słowa zaśmiał się głośno i odrobinę kpiąco.
- Zawsze ciekawska Vivian Smith.- powiedział kręcąc głową.- nie martw się o mnie, mam swoje zajęcia.
- Oby bezpieczne.- odrzekłam, bo naprawdę nie chciałam, by wplątał się w coś, czego potem będzie żałował.
- Zawsze bezpieczne.- uśmiechnął się leniwie.- Wiem, że się o mnie martwisz, ale nie ma takiej potrzeby. Przecież jestem tutaj, znów się spotkaliśmy.- przerwał, by chwycić mnie za rękę.- Traktuję cię, jak moją ukochaną siostrę, nie tą genetyczną, ale siostrę. Jakby się działo coś poważnego, powiedziałbym ci.
Spojrzałam mu głęboko w oczy i w końcu odwzajemniłam uśmiech.
- Nie odejdziesz już, prawda?
- Nie, Vivian.- poprawił bandanę na włosach - Zapewne przez ten czas, kiedy mnie nie było, miałaś nudne życie towarzyskie i nic się, nie działo, co?- oho, powrócił dupkowaty charakter Ashton'a. Przewróciłam oczami na jego dumne słowa.
- Tak, przecież jedynym punktem kulminacyjnym w moim życiu jesteś ty.- odpowiedziałam z sarkazmem.
- I tak powinno zostać.- obydwoje się zaśmialiśmy.
- Irwin?
   Obróciłam się, gdy usłyszałam nazwisko Ash'a i zobaczyłam Luke'a idącego w naszym kierunku. Pierwszy raz go dzisiaj widziałam, w szkole myślałam, że po prostu nie przyszedł na lekcje. Luke znów był ubrany na czarno, co powodowało kontrast z jego jasnymi, blond włosami. Mogłabym powiedzieć, że był przystojny, ale nie chciałam o tym nawet myśleć, przez to, w jaki sposób się zachowywał.
- Co ona tu robi?- zapytał Ashton'a patrząc wprost na mnie. Przeszył mnie dreszcz, bo nie było to przyjazne spojrzenie. Spojrzał na nasze ręce, które nadal były splecione i uniósł wysoko brwi.
- To wy się znacie?- oszołomiona patrzyłam to na Luke'a, to na Ash'a. Skąd, do cholery mogli się znać?
- Vivian to moja stara przyjaciółka, nie widzieliśmy się od czterech lat.- wyjaśnił Irwin patrząc na chłopaka podejrzliwie, jakby nie wiedząc o co mu chodzi.
- Co kurwa?- Hemmings zmarszczył brwi, przyglądając się mi i Ashton'owi, jakby widział nas pierwszy raz w życiu.
- Co w tym takiego dziwnego, hm?- warknęłam w jego stronę. Coraz bardziej mnie denerwował swoim zmiennym zachowaniem.
Luke zamknął oczy na parę sekund, a kiedy je otworzył był odrobinę spokojniejszy. Mój przyjaciel miał zdziwioną minę, zapewne przez to w jaki sposób odzywaliśmy się do siebie z Hemmings'em.
- To ty znasz Luke'a?- spytał. 
- Jak widać tak. Chodzimy do jednej szkoły.- odpowiedziałam jadowicie, patrząc na Hemmings'a. Ten jednak zachowywał się jakby nie zbaczał na moje zachowanie.
- Bardzo mi przykro, że przerwałem wam wasze... stare czułości, ale musimy jechać, Ashton.- powiedział bez krzty poczucia winy.
Irwin kiwnął lekko głową, jakby mieli jakiś tajny szyfr, uścisnął lekko i puścił moją dłoń wsiadając do auta.
- Zaraz, co to ma być?- widząc jak Luke wsiada po drugiej stronie. Wybierali się gdzieś razem? To było podejrzane, że Ashton trzymał się z Hemmings'em i szwędał nie wiadomo gdzie.
- Viv, zobaczymy się później, obiecuję.-rzucił Ash.
- Gdzie ty z nim jedziesz? Do cholery, powiedz mi co tu się dzieje!- wrzasnęłam zdenerwowana. Luke patrzył na mnie cały czas niewzruszonym wzrokiem w samochodzie, a Ashton nerwowo wybijał palcami o kierownicę.
- Wyjaśnię ci później.-
- Jak to później, Irwin, ani mi się waż odjeżdżać w tej chwili!
- Przepraszam, Smith. Naprawdę mamy teraz coś do zrobienia.- "Mamy"? To nie wróżyło nic dobrego, jeżeli miał być przy tym Hemmings.
Zanim ruszył, złapałam spojrzenie Luke'a, który zmierzył mnie wzrokiem. Kącik jego ust był teraz uniesiony w lekko górę. Puścił mi oko. Z drwiącym uśmieszkiem. Jezu, w pierwszej chwili ten chłopak był poważny, a w drugiej zachowywał się jak dupek.
Wtedy odjechali z piskiem opon.
Stałam oniemiała patrząc na jadący samochód w oddali. Pieprzony Hemmings pogrywał sobie ze mną. W dodatku zabrał mi kumpla

***

Od autorki: Tak, pojawił się Ashton! *.* Vivian nie ma pojęcia o paru istotnych rzeczach dotyczących jego życia... 
Miłego weekendu!
Sophie x